Polacy tkwią w okowach mentalności XVI-wiecznego folwarku i dotyczy to zarówno naszej kultury politycznej, jak i organizacyjnej. Taką diagnozę stawiają psychoterapeuta Jacek Santorski i dziennikarka Eliza Michalik.
Razem, korzystając z okazjonalnej pomocy rozmówców (najciekawsi z nich to filozof Andrzej Leder, pedagog Jarek Szulski i psycholog Andrzej Nowak) Santorski i Michalik zastanawiają się, na czym polega dominujący model mentalno-świadomościowy i jak go zmienić na kulturę obustronnej partycypacji i relacji społecznych w ogóle.
Na czym polega kultura folwarczna? Jest to rodzaj społecznej umowy, na mocy której utrzymywane są nieprzekraczalne podziały. Po jednej stronie my – bezradni, bierni, upokarzani, mający poczucie ciągłej niemożności oraz nieznośną świadomość, że prawdziwe życie jest gdzie indziej. Pozbawieni marzeń, pracownicy, obywatele, tzw. zwykli ludzie, parafianie. Po drugiej oni – autorytarni, nietykalni, nie znoszący sprzeciwu, ciągle nas nadzorujący, pouczający i karzący przedsiębiorcy, politycy, eksperci, księża.
Całe życie socjalno-kulturowe w Polsce przypomina folwark. Już na pierwszy rzut oka widać, kto w tym układzie jest panem, a kto poddanym. Temu ostatniemu przypada w udziale tępa harówka oraz bycie faktycznym narzędziem cudzych działań, a także wstyd. Poddani są to wszak ludzie niejako naturalnie przeznaczeni do bycia pouczanymi, przedmiotowo zarządzanymi, odgórnie formatowanymi. Panom zaś należy się prawo do dumy, nieomylności, publicznego okazywania im szacunku i bezkarnego popełniania błędów, czy nadużyć.
Przykład działania takiej mentalności Santorski znajduje w książce Marcina Króla „Byliśmy głupi”, mówiącej o pysze i zarozumiałości liberałów, pragnących ludziom narzucić odgórnie swoiście rozumianą „wolność”. Psychoterapeuta relacjonuje fragment książki Króla:
„Zdarzało mu się nawet premiera Mazowieckiego pytać gdzieś nad ranem, przy jakimś koniaku „A czy na pewno ci wszyscy ludzie tam w tej Łodzi, gdzie zlikwidowaliśmy włókiennictwo, czy w tych postpeggeerach, tych stoczniach rozmontowanych czy oni sobie poradzą?”. Z całym szacunkiem dla jego dobrej intencji, premier odpowiadał „Najważniejsza jest wolność, a resztę wyreguluje rynek”.
Jak zauważa Santorski, ludzie, którzy tworzyli „Solidarność” i jej rady pracownicze „w latach osiemdziesiątych najpierw zostali wyrżnięci w twarz przez Jaruzelskiego (…) a potem dostali w twarz od niewidzialnej ręki rynku, wyidealizowanej przez polityków dokonujących transformacji”.
Przekaz stanu wojennego i transformacji dla większości obywateli był jasny. Nie jesteście, nie możecie być podmiotem, jesteście w stanie mentalnego dziecięctwa. To my, politycy/eksperci decydujemy co się z wami stanie, możemy nawet zmusić was do wolności. Taki układ – jednostronnej komunikacji i Szefów-Bogów wielu osobom odpowiada.
Wedle profesora Janusza Hryniewicza, badacza mentalności folwarcznej w polskich firmach i organizacjach, 80 proc. pracowników z wykształceniem podstawowym i zawodowym oraz 50 proc. z wykształceniem wyższym ceni sobie w pracy przede wszystkim spokój i szefa, który nie skłania do ujawniania własnych opinii. W takich firmach unika się otwartych merytorycznych dyskusji i konfrontacji, tępi dążenie do indywidualnych osiągnięć naruszających hierarchię i innowacyjność. Formami oporu wobec drobiazgowego nadzoru panów są dla poddanych plotka, cwaniactwo, czasem bezrozumny, infantylny pseudo-bunt, czy tworzenie teorii spiskowych mających niekoniecznie opisywać świat i definiować rzeczywistość, ale przede wszystkim budować wspólnotę uciśnionych.
Charakterystyczne dla państwa i organizacji tkwiących w mentalności folwarcznej jest, jak zauważa prof. Andrzej Leder, „lukrowanie rzeczywistości” oraz rozziew „między tym co się o sprawach publicznych mówi publicznie, od tego co się o sprawach publicznych mówi prywatnie”.
Nie mamy, jak zauważa Leder, dobrego publicznego języka do mówienia o rozczarowaniu i utracie godności, jakie przyniosła większości Polek i Polaków transformacja. Jedyny istniejący język opisuje narodowy opór wobec prób zniszczenia naszej tożsamości przez obcych, a towarzyszą mu teorie spiskowe. O zagrożeniu ze strony Niemców, Żydów, masonów, gender, itp. Lęki społeczne wykorzystują obecnie populiści będący, jak określają to autorzy, „politycznymi znachorami”. Ten język nie pasuje do rzeczywistości, do indywidualnych doświadczeń Polaków, prowadzi do napięć, narastania goryczy i rzadkich irracjonalnych wybuchów ludowego gniewu podsycanego przez populistów.
Tymczasem, jak mówi Leder, „budowa kapitalizmu była przede wszystkim włączaniem Polski w skomplikowany międzynarodowy proces, w którym jej rola została zdeterminowana przez rynki finansowe, wskaźniki ekonomiczne. W momencie kiedy podjęliśmy decyzję, że wchodzimy w tę grę, jej reguły nie zależały od nas, byliśmy po prostu za słabym graczem”. Innymi słowy, zadecydowały czynniki znajdujące się poza kontrolą, a neokolonialny podbój Polski przed obcy kapitał jest zjawiskiem charakterystycznym dla kapitalizmu w fazie globalizacji.
Zamiast fałszywej i jednostronnej opowieści o międzynarodowym spisku od wieków zagrażającym Polsce, potrzebujemy – twierdzi Leder – opowieści emancypacyjnej. Byłaby to opowieść o mającym miejsce przez ostatnie 150 lat stopniowym uzyskiwaniu częściowej podmiotowości przez większość społeczeństwa tkwiącą wcześniej w pańszczyźnie: „W Polsce właściwie nie ma narracji o tym, jak ludzie uzyskiwali podmiotowość, własność, jak buntowali się przeciwko różnego rodzaju ograniczeniom jaką w tym rolę odgrywali chociażby zaborcy i jak często emancypacja dokonuje się przez zło”.
Co ma na myśli Leder, pisząc o emancypacji, dokonującej się przez zło? Jako przykład podaje rabację galicyjską, rzeź szlachty przez chłopów w 1846 r. Niewątpliwie okrutna i stanowiąca zaczyn wojny domowej, dała jednak impuls do tworzenia się niezależnych od szlachty chłopskich ruchów społecznych i w konsekwencji do powstania ruchu ludowego. Inne przykłady takich emancypacji dokonujących się przez zło dał Leder w swojej książce „Prześniona rewolucja”. Należą do nich powstanie polskiego mieszczaństwa w miejsce wymordowanych w Holokauście Żydów oraz reforma rolna przeprowadzona przez komunistów jedynie dzięki wsparciu Armii Czerwonej.
Tragedią Polaków, zauważają wspólnie Santorski, Leder i Michalik, jest to, że narracje emancypacji społecznej, dotyczące upodmiotowienia, wyrwania się indywiduum z szarej masy, nabycia kultury – są uważane za język elit, za działania zakazane maluczkim.
Leder zaś przypomina: „kultura była na folwarku postrzegana jako pańska i ten kto aspirował do pańskiej kultury był kolaborantem, przechodził na stronę wroga czyli pańskiej władzy. I to moim zdaniem przetrwało choćby w blokowiskach – mówię o swoistym etosie biedaka, który powiada: jak ktoś się uczy, to tak naprawdę zdradza”. Tak samo „w szkołach podstawowych i gimnazjach, dzieci uważają, że ktoś, kto czyta książki, jest frajerem, po prostu frajerem. Czyta, bo albo chce się podlizać nauczycielom, albo jest nudziarzem, albo ma jakiś problem”. Masy nie dysponują, w związku z tym, wiarygodnym, publicznym, racjonalnym językiem, wyrażającym ich ewentualne aspiracje.
Jak mówi Eliza Michalik:
Bo jeśli pytam kobietę ze wsi „Słuchaj, czy ty uważasz, że kobiety pracujące na tym samym co mężczyźni stanowisku powinny zarabiać tyle co oni? to ona mi mówi: „No pewnie, że tak”. A powiedz – drążę – czy ty uważasz, że mężczyźni są w pewnych pracach lepsi niż kobiety?”: No, co ty! Nie rozśmieszaj mnie, mój mąż się ze mną rozwiódł, wyjechał do Niemiec. Ja całe życie myślałam, że nie potrafię prowadzić auta, zarabiać, żyć bez niego, a teraz robię wszystko dziesięć razy lepiej niż on. Myślałam, że nie potrafię, a potrafię. No to ja „Słuchaj, ty jesteś feministką” A ona na to: O mój Boże, co ty opowiadasz, w ogóle nie jestem żadną feministką!”.
Kluczem do rozwiązania polskich problemów społecznych, jest więc, według Ledera, rozproszenie się lewicowców w grupach zwykłych ludzi, tak jak robili to dziewiętnastowieczni socjaliści. Należy tłumaczyć problemy społeczne w zrozumiały sposób. Należy spowodować, by ludzie przestali postrzegać siebie jedynie w kategoriach ofiar, a innych jako wrogów czy wybawicieli, by zaczęli rozumieć złożoność świata. Jednocześnie nie można tego robić z zewnątrz, należy wśród ludzi po prostu żyć.
Jacek Santorski tłumaczy to tak Elizie Michalik.
Jeśli Pani z całą swoją serdecznością i zaangażowaniem, pójdzie do kilku zakłamanych księży i powie „Jesteście zakłamani” To oni odpowiedzą: „A ty? Sama jesteś zakłamana” (…) Ale jeśli Pani pójdzie do nich i powie „Wiecie co, już od siedmiu lat pracuję nad tym, jak sama się zakłamuję. I mam poczucie, że coś z tego znajduję również w waszej praktyce. Czy chcecie o tym pogadać? Jest szansa. Siła perswazji zależy od tego, czy potrafimy zacząć w tym miejscu, w którym jest odbiorca. Oczywiście, czasem można kogoś czymś zaskoczyć, wstrząsnąć, pokazać zupełnie nową perspektywę, ale generalnie na co dzień sztuka przewodzenia ludziom, to umiejętność wejścia w buty odbiorcy. Dopiero, kiedy wejdzie Pani w czyjeś buty, zyskuje przestrzeń, by temu komuś pokazać, że te buty można zmienić, albo pójść w nich w inną stronę.
Trzeba przestać traktować dyskusje o polityce i historii jako okazję do poniżenia kogoś, nawet jeśli popełnił błędy. Nigdy nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy zachowalibyśmy się inaczej. Dopiero uświadomienie sobie tego, że wszyscy jesteśmy silnie uwarunkowani sytuacyjnie, da nam szansę wyrwania się od poczucia winy. Uznając na przykład winy swoich przodków odnośnie Żydów, należałoby zapytać, czy my jako jednostki zachowalibyśmy się inaczej, w przypadku niegdyś powszechnego antysemityzmu. To pozwoli nam się pozbyć antysemickiej, czy filosemickiej obsesji i nie powtarzać przeszłości.
Typowym chwytem ludzi o mentalności pańszczyźnianej jest deprecjacja wszelkich pomysłów młodych ludzi, jako czczego gadania smarkaczy pozbawionych doświadczenia. Santorski opisuje debatę młodych liderów na temat innowacyjnej kultury, jakiej był świadkiem na Politechnice Warszawskiej. Słuchając czterech młodych działaczy politycznych, ludzi po trzydziestce, obecny tam Żakowski jęknął zachwycony:
„Zobacz, ale oni się do siebie nie dopierdalają, oni naprawdę się kłócą! O coś!” Zachwyt Żakowskiego przerwał jednak starszy człowiek spośród publiczności zwracając się do jednego z dyskutantów następująco: „(…) Panie kolego, pan tu jest liderem, pisze pan, pisma Pan jakieś wydaje, ma swoje notowania na Facebooku, na Twitterze. A ile lat działał pan w jakiejś organizacji, czy samorządzie? Czy pan naprawdę sprawował tę władzę społeczną, na temat której się wypowiada? No, ile lat?”.
Santorski komentuje to nastąpująco:
Folwark w pełnej krasie! Podsumowanie wypadło więc niewesoło: ci młodzi ludzie przez czterdzieści minut skakali sobie do oczu w sprawie, a potem wstał doświadczony stary działacz folwarczny i wyciągnął od razu starą broń: zakwestionować mówcę, a nie jego argument.
Pedagog Jarek Szulski zauważa, że cechy folwarczne zostają w nas zaprogramowane już w szkole, gdzie uczniowie żądają od nauczyciela, czego mają się konkretnie nauczyć z podręcznika, od której do której strony.
Wyjaśniam im, że w dzisiejszych czasach to nie ma sensu, bo ważniejsza od wykucia na pamięć podręcznika jest umiejętność znalezienia właściwej wiedzy i posłużenia się nią. Proszę, by sami poszukali źródeł wiedzy skoro znają zakres materiału do opanowania. Wtedy oni stają okoniem, naciskają bym dał im precyzyjne instrukcje. Powód? Nie interesują ich poszukiwania. Chcą zrobić to, z czego będą rozliczani.
Jako pozytywny przykład i antidotum na polskie kłopoty, podaje fiński system edukacji, gdzie przez pierwsze sześć lat nie stawia się uczniom ocen, kształtując raczej ich pasje i zainteresowania, a nie wtłaczając wiedzę. W Finlandii studia pedagogiczne cieszą się takim samym zainteresowaniem, jak prawo czy medycyna, na jedno miejsce przypada 10 kandydatów, przy czym na egzaminach badane są także zdolności interpersonalne kandydatów.
Nie istnieje tam też obowiązek dokształcania się nauczycieli, czy zwyczaj ich wizytacji – zakłada się, że dobrze zmotywowany nauczyciel będzie się sam dokształcał, a kursy pedagogiczne prowadzą tam najlepsze światowe firmy (u nas głównym kryterium wygrania przetargu na kursy dokształcające jest cena). Istnieje też duża dowolność w organizacji czasu pracy – są szkoły gdzie pracuje się trzy dni w tygodniu, a przez kolejne cztery uczniowie „trawią” zdobytą wiedzę.
Fiński nauczyciel nie jest plemiennym mędrcem, ale przewodnikiem po trudnym terenie edukacji. Lekcje natomiast często są organizowane w ramach ścieżek edukacyjnych, a największym zaszczytem i nagrodą za osiągnięcia jest dla nauczyciela bycie dokooptowanym do szkolnej rady, zajmującej się ich układaniem.
Szulski opowiada też o swoim eksperymencie edukacyjnym. W czasie roku szkolnego obiecał wszystkim swoim uczniom piątki na koniec. Zapowiedział też, że mogą nie chodzić na jego zajęcia (uczy geografii). Uczniowie stwierdzili „to my na razie będziemy chodzić”. Przepytuje ich z materiału po miesiącu – nikt nic nie umie. Po dwóch miesiącach większość była już przygotowana. Jednak na koniec roku wynikł problem, bowiem część uczniów chciała mieć szóstki. Szulski zaproponował więc im system wzajemnej oceny – oceń siebie i wskaż tych, którzy najbardziej ci pomogli. Były oczywiście osoby, dla których ocena okazała się najważniejsza, ale większość podeszła do tego zadania odpowiedzialnie.
Konieczny jest absolutny rozbrat z systemem folwarcznym, gdzie prestiżowy zysk jednej osoby oznacza upokorzenie drugiej. Celem uczniów powinno być nauczenie się przedmiotu, a nie bycie lepszym czy gorszym od swoich rówieśników.
Interesująca jest też rozmowa z psychologiem społecznym prof. Andrzejem Nowakiem. Wskazuje on na decydującą rolę przedsiębiorców społecznych, ludzi wprowadzających pozytywne zmiany przy współpracy swoich społeczności. Kimś takim jest trener bokserski Tomasz Różański z kilkutysięcznego Karlina. Prowadzi on lokalny klub bokserski, który w ciągu czterech lat zdobył kilkanaście złotych medali Mistrzostw Polski, złoty medal olimpijski młodzieżowy i brązowy medal Mistrzostw Europy.
Jak działa Różański? Oto przykład. Przychodzi do niego znajoma pani, pragnąca schudnąć. W oparciu o jej entuzjazm trener zorganizował zajęcia crossfitu i fitnessu dla kobiet z lokalnej społeczności. Następne były sportowe zawody otwarte dla wszystkich. Oto jak relacjonuje je Nowak:
Mieszkańcy, a przyszli chyba wszyscy, brali udział w zawodach na podnoszenie ciężarków, pokonywanie torów przeszkód. Ćwiczył nawet burmistrz Karlina, mimo choroby. Wszystko było zorganizowane tak, że prawie jedna czwarta mieszkańców wygrywała.(…) Każdy był zaangażowany, albo brał udział, albo był na widowni, albo jego mąż, żona, brat, córka zwyciężyli w pewnej konkurencji. (…) Czyli przypadkowe zdarzenie, prośbę koleżanki, żeby zaproponował jej ćwiczenia, sfinalizował Tomek wielkimi zawodami.
Impreza zjednoczyła i nobilitowała mieszkańców miasteczka (patronował jej pierwszy polski mistrz świata w boksie zawodowym), a w przyszłym roku planowane jest jej rozszerzenie na okoliczne miejscowości.
Jakie stąd przesłanie płynie dla lewicy? Nie należy traktować społeczeństwa jako zbioru tępaków, których trzeba, z mentorskich pozycji, przekonać do swojej wizji i wtłoczyć w ramy własnej narracji. Trzeba ich i siebie traktować na równi, po partnersku, jako część tej samej wspólnoty. I pamiętać, że ich gniew i nienawiść są płytkie, wynikają z zagubienia i dają się łatwo załagodzić.
Santorski przypomina, że po zeszłorocznym marszu nacjonalistów, część z nich ustawiła się grzecznie w kolejce po kebaba.
Przez chwilę ideologia, patriotyzm, wszystko było nieważne, ośrodkiem ich życia stał się kebab. Z tego wynika, że wykrzykując obraźliwe hasła, bardziej dawali wyraz jakiejś rytualizacji, niż rzeczywiście czuli ugruntowaną nienawiść.
Podczas lektury książki Santorskiego i Michalik przypomniała mi się przypowieść pt. „Pies w lesie” brytyjskiego psychoterapeuty Simona Parke’a całkowicie zbieżna z przesłaniem „Polski na kozetce”. W wielkim skrócie: idzie lasem facet i widzi małego pieska. Chce go pogłaskać. Nagle pies szczeka na mężczyznę i wygląda, jakby chciał go ugryźć. Ten myśli: „Wstrętne bydle, głupi kundel”. Lecz nagle widzi: łapa psa utkwiła w sidłach, pies ujada bo cierpi. Odpowiednikiem psa, w dzisiejszej sytuacji społecznej, jest ulegający populistycznym przywódcom, wściekłe, sfrustrowane i bezradne społeczeństwo, które udało się nastawić przeciwko „lewakom”, indywidualistom, światopoglądowym liberałom i „wykształciuchom”. Tymczasem ludzie zakleszczeni w sidłach neoliberalizmu i strukturalna niepewność warunków życia predysponują ich do takich właśnie reakcji. Lewica zaś powinna jak bohater opowiastki Parke 'a przejść od zdumienia i przerażenia do dojrzałego współczucia. I, ma się rozumieć, adekwatnego działania.
[crp]