Wczorajsze manifestacje „żółtych kamizelek“ miały być „ultimatum“ dla prezydenta Emmanuela Macrona, zapowiadano wielkie demonstracje, ale prezydent to zlekceważył, pojechał sobie na weekendowe narty w Pireneje. Musiał przedwcześnie wracać, bo w Paryżu protest przybrał szczególnie gwałtowne oblicze. Ogłosił, że podejmie „silne decyzje“, które mają temu zaradzić. Wczoraj w stolicy Francji policja aresztowała pond 200 osób.
Wielu francuskich polityków krytykowało prezydenta, że wolał pojechać na narty, niż śledzić przebieg manifestacji na miejscu. Macron kazał jednak strzec pustego Pałacu Elizejskiego 12 kompaniom policji i wyjechał się zabawić, podczas gdy setki tysięcy ludzi w kraju domagało się jego dymisji.
Po przyśpieszonym powrocie ogłosił, że wszyscy, którzy wczoraj manifestowali, są „wspólnikami wandali“, którzy doprowadzili do pożarów i demolowania oraz plądrowania sklepów na Polach Elizejskich. „To już się nie nazywa manifestacją. Ci ludzie chcieli zniszczyć Republikę, mogli kogoś zabić“ – mówił zdenerwowany. „Wiele rzeczy zostało zrobionych od listopada [tj. od początku protestów „żółtych kamizelek“], ale dzień dzisiejszy pokazuje, że to za mało.“
Macron nie powiedział nic więcej na temat przyszłych „zdecydowanych środków“, lecz ich ogłoszenie nadchodzi jeszcze przed wejściem w życie bardzo kontrowersyjnej „ustawy przeciw chuliganom“ przegłosowanej przez jego partię, która miała być odpowiedzią na przemoc, która towarzyszy czasem manifestacjom „żółtych kamizelek“. Według krytyków, ustawa niesie ryzyko poważnego ograniczenia prawa do manifestacji, będzie ją badać Rada Konstytucyjna (odpowiednik Trybunału Konstytucyjnego).
„Żółte kamizelki“ odpowiadają, że ministerstwo policji źle zarządzało podległymi oddziałami – nie interwenowaly one przeciw „chuliganom“, bo było ich za mało, a minister nie pozwolił użyć jednostek pilnujących opuszczonego Pałacu. „Wypaczenie autorytarne“ Macrona, krytykowane przez lewicę, może jeszcze zaostrzyć sytuację we Francji.