Od dwudziestu paru lat budujemy sobie świat w którym, niczym w reklamie banku, „liczę się tylko ja i moje pieniądze”. A potem dziwimy się, że wszystko u nas jest jakoś nie tak. Służę przykładem – od paru tygodni w sieci odbywa się narodowa debata nad tym, czy kobietom w ciąży należą się jakieś przywileje. Naprawdę. Coś, co dla normalnego człowieka powinno być poza dyskusją, jest jej przedmiotem.
Bo przecież nie dyskutujemy nad tym, czy jak ktoś się nam nie podoba, to czy powinniśmy go tylko pobić, czy może od razu zamordować. Tak jak nikt nie wpadnie na pomysł dywagowania publicznie, czy powinniśmy za potrzebą fizjologiczną udawać się do toalety, czy może raczej robić kupę tam, gdzie nam się podoba, czyli na chodniku. Nie sprzeczamy się, czy wypada pluć pod nogi, wyzywać każdego od najgorszych, czy bawić się w podpalanie futra wałęsającego się kota. Te kwestie są poza wszelką dyskusją. Są częścią naszej wspólnej kultury osobistej. Tak jak przeprowadzanie staruszek przez ulicę albo ustępowanie im miejsca w tramwaju.
Sądziłem, że tak samo jest z kwestią ułatwiania życia ciężarnym.
Otóż nie! Dziś wyczytałem w rozmowie z Nicole Sochacki-Wójcicką, autorką bloga „Mama ginekolog”, że standardem jest po poproszeniu przez kobietę z brzuchem o ustąpienia miejsca w autobusie, usłyszenie od faceta, że „pracował całą noc i obecnie jest w drodze do kolejnej pracy, dlatego nie wstanie”. „Ciąża bowiem to nie choroba” – zauważają internautki. „Wiedziała na co się decyduje” – uważają inne panie.
Zero chęci pomocy, zero empatii i zero kultury osobistej – „liczę się tylko ja i moje pieniądze”.
Pani blogerka sili się na znalezienie jakiejś przyczyny takich zachowań, konstatując słusznie, iż „w społeczeństwach, które są bogatsze i szczęśliwsze, chętnych do pomocy ciężarnym jest zawsze więcej”. Potem zaś dokonuje odkrycia: „starsze pokolenie doświadczyło czasów, w których bardzo długie kolejki były normą. W takich warunkach nikt nie myślał o tym, żeby przepuszczać kogokolwiek po długim oczekiwaniu na swoją kolej”.
Konstatacja ta jest tyleż głupia, co nieprawdziwa. Kultura osobista nie wynika z zamożności społeczeństw. Udowadnia to PRL, w którym – wbrew temu co gada pani doktor – w kolejkach zawsze było tak, że ciężarna z widocznym brzuchem szła od razu do lady. I nikt nie śmiał jej zwrócić uwagi. Ludzie mimo wkurzenia kolejkowego wiedzieli, że ciąża bywa trudna. Mieli szacunek dla kobiety, która lada chwila miała zostać matką. Inna sprawa, że ustawodawstwo Polski Ludowej kobietę z brzuchem traktowało z należytą atencją. Bez kolejek w sklepach, ustępowanie miejsca w komunikacji masowej, luzy w pracy większe niż zezwalał na to Kodeks Pracy. To był ówczesny standard.
A dziś ekscytujemy się, że od 1 stycznia 2017 roku jest ustawa, według której kobiety w ciąży muszą być przepuszczane bez kolejek w placówkach medycznych.
Przez 28 lat kapitalizmu kobiety w ciąży, wbrew opowieściom prokreacyjnych polityków, straciły wiele praw, przywilejów i nawet twarz straciły. Media potrafią się tylko ekscytować tym, że biedny pracodawca zatrudnia kobietę, a ta niewdzięcznica od razu zachodzi w ciążę. Prawda, że dramat?
Sam pamiętam, jak kilka lat temu moja żona w 9. miesiącu ciąży bała się stanąć w hipermarkecie do kasy z pierwszeństwem dla ciężarnych i kobiet z dziećmi. Nie chciała słuchać docinków. Wolała kwitnąć w kolejce normalnej, w której nikt nie wpadł nigdy na to, by ją przepuścić.
Polski kapitalizm – jak widać – nie tylko zrobił z nas idiotów, nie tylko odebrał godność i wcisnął bajki o horrorze jakim był PRL, ale nade wszystko lansując „ja i moje pieniądze” ukradł nam empatię i kulturę osobistą.