Ponad 14 tys. ludzi straci pracę w General Motors, trzy fabryki słynnej firmy zostaną zamknięte, a zagrożone są kolejne cztery. Co po restrukturyzacji będzie z pracownikami?
Dyrekcja General Motors zaanonsowała w poniedziałek, że wobec spadającego popytu na tradycyjne auta na benzynę zamierza zaprzestać produkcji trzech modeli samochodów i zamknąć trzy fabryki. Bez zajęcia zostaną załogi zakładów w Lordstown w stanie Ohio, Hamtramck w stanie Michigan oraz Oshawie w kanadyjskim Ontario. Prawdopodobnie pod koniec 2019 r. zlikwidowane zostaną również fabryki w Baltimore w stanie Maryland oraz w Warren w stanie Michigan, a nadto dwa zakłady poza Ameryką Północną, dotąd niewskazane.
– Dostosowujemy się do realiów rynkowych – objaśniła Mary Barra z zarządu General Motors. Tyle, że dla 14 tys. pracowników (8 tys. fabrycznych i 6 tys. personelu biurowego), którzy zostaną bez zajęcia, to marne pocieszenie. Firma stara się przekonywać, że po zamknięciu fabryk tradycyjnych samochodów zwiększy inwestycje w produkcję aut elektrycznych i autonomicznych. Brakuje jednak konkretów – poza tym, że inwestycje mają być rozłożone na dwa lata.
Związek zawodowy Zjednoczeni Robotnicy Przemysłu Samochodowego zapowiada podjęcie działań, które wymuszą na firmie podjęcie działań, jakie przynajmniej złagodzą robotnikom utratę zatrudnienia. Ze związkami solidaryzują się samorządowcy z miast, w których działały fabryki. Zdają sobie sprawę z tego, że upadek zakładów z wieloletnią tradycją będzie oznaczał wielki społeczny wstrząs.
W sprawie działań General Motors głos zabrali przywódcy USA i Kanady. Justin Trudeau wyraził „głębokie rozczarowanie”. Donald Trump starał się wypaść bardziej stanowczo. Oznajmił, że jego administracja wywrze presję na General Motors tak, by firma szybko zaczęła produkować samochody, które będą się sprzedawały i nie musiała przeprowadzać zwolnień. Wątpliwe, by na kapitalistach zrobiło to specjalne wrażenie.