„Próbuje się mnie zniszczyć finansowo i psychicznie „- mówił Jan Śpiewak dla”Rzeczpospolitej” w czerwcu tego roku. Miał na myśli procesy, które wytaczają mu kolejni możni polityki i ludzie mniej lub bardziej szemranych biznesów.
Przypomnijmy, że aktywista stowarzyszenia Wolne Miasto Warszawa usłyszał już w tym roku dwa wyroki skazujące. W maju Sąd Okręgowy w Warszawie zadecydował, że ma zapłacić kilkanaście tysięcy złotych grzywny Jerzemu Szaniawskiemu, człowiekowi mocno osadzonemu w obecnej strukturze władzy, któremu w 2018 roku zarzucił udział w procederze przejmowania kamienic. W styczniu natomiast Śpiewak został uznany winnym zniesławienia adwokat Bogumiły Górnikowskiej-Ćwiąkalskiej, która przejmowała jeden z stołecznych budynków w imieniu dawno zmarłego właściciela.
Dlatego też dzisiejsza rozprawa miała szczególne znaczenie – kolejny wyrok i kolejna wysoka grzywna mogła by oznaczać doprowadzenie do ruiny i złamanie kręgosłupa człowiekowi, który zdemaskował kilka ważnych przekrętów. Tym razem jednak górą był Jan Śpiewak. Sąd zadecydował, że aktywista nie naruszył dobrego imienia Macieja Domżały i Jacka Kotasa, którzy weszli w posiadanie kamienicy przy ulicy Madalińskiego na Mokotowie. Śpiewak zasugerował, że pierwszy z nich miał powiązania z mafią pruszkowską, zaś Kotas, człowiek Prawa i Sprawiedliwości, były wiceminister obrony narodowej, miał być jego współpracownikiem.
– W tej sprawie mieliśmy do czynienia ze swoistym jackpotem aferalnym, gdzie spotkały się afery reprywatyzacyjna, taśmowa i ta dotycząca SKOK Wołomin – tłumaczył na sali rozpraw Jan Śpiewak.
Biznesmeni chcieli, aby Śpiewak zapłacił im 100 tys. zł odszkodowania i został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Taki wyrok miałby zamknąć działaczowi usta. Sprawa, którą założył Kotas została w przeszłości umorzona, ale powód złożył zażalenie, a następnie sprawę połączono z tą, którą wytoczył Śpiewakowi Domżała.
Jacek Kotas po ogłoszeniu wyroku zapowiedział złożenie apelacji.
– Decyzja sądu jest dla mnie niezrozumiała, sprzeczna ze stanem faktycznym. Szczególnie dotknęło mnie określenie mianem rosyjskiego łącznika, ale nie mniej istotne było mówienie o moim udziale w reprywatyzacji – żalił się dziennikarzom. – Rozumiem, że mamy wolność słowa, ale za nieprawdziwe słowa powinno się ponieść konsekwencje. Wolność musi się wiązać z odpowiedzialnością, zwłaszcza, gdy słowa wypowiada aktywny polityk, który traktował to jako kapitał do zdobycia większej popularności – dodał biznesmen.