Jest projekt, aby stworzyć miejsce, gdzie hurtowo usunięte z polskich miast i ustawione razem – pomniki z okresu PRL nie będą już Instytutowi Pamięci Narodowej przeszkadzać. Rozważa się dwie lokalizacje: Borne Sulinowo oraz Czerwony Bór.
To absurd na skalę europejską.
– Mówimy o miejscu, które ma być formą uświadamiana tego, jak ukształtowana jest historia Polski powojennej. Planujemy utworzenie rozbudowanej ścieżki edukacyjnej. To miejsce będzie niepowtarzalne na mapie naszej ojczyzny – komentuje Paweł Ukielski, zastępca szefa IPN.
– Zależy nam, by sprawnie zorganizować proces. Samorządowcy nie zawsze wiedzą jak się za to zabrać. Często słyszymy, że demontaż kosztuje i nikt do tej pory nie miał pewności, co tak właściwie zrobić z pomnikiem, a jednocześnie wszyscy są świadomi tego, że ich zniszczenie oznaczałoby zaostrzenie sporu z Kremlem. (…) Mówimy o skansenie, ale tej definicji nie będziemy trzymać się kurczowo w trakcie realizacji projektu. Chcemy, by powstało miejsce interesujące, edukacyjne – to nie może być składowisko pomników. Teren będzie obejmował przestrzeń kilku hektarów. Wybór miejsca zależy więcej z jednej strony od tego, ile pomników ostatecznie trafi do skansenu, a z drugiej strony musi być to wszystko wpisane w pewien kontekst historii powojennej Polski. Nie chcemy tworzyć nostalgicznego Disneylandu. Idea zakłada, by nikt nie miał wątpliwości, że to nie były pomniki autentycznej wdzięczności narodu polskiego dla Armii Czerwonej.
Wszystko jasne: IPN zamierza stworzyć pomnikom i tablicom pamiątkowym swoiste „obozy”, w których zwiedzający będą mogli usłyszeć pogadankę o obrzydliwości komunistycznego ustroju. To dość ryzykowne podejście w kontekście deklarowanej dbałości o dobre stosunki z Moskwą, gdy w kolejnym zdaniu mowa o konieczności „desowietyzacji polskiej przestrzeni publicznej”.
Kadencja Łukasza Kamińskiego na stanowisku przewodniczącego IPN kończy się w czerwcu. Widać postanowił postawić sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. I trwalszy niże te upamiętniające Armię Czerwoną.