Upominała się o prawa kobiet, współorganizowała protesty przeciwko bezrobociu i brakom podstawowych usług publicznych. Za to została zastrzelona przez nieznanych sprawców. Historia Suad al-Ali przypomina, że piętnaście lat po amerykańskiej interwencji, uzasadnianej „budowaniem demokracji”, Irak pozostaje zrujnowanym państwem bezprawia.
46-latka została wczoraj śmiertelnie postrzelona w biały dzień, na ulicy w centrum Basry. Mąż, z którym szła, również został poszkodowany. Do tej pory żadna organizacja nie przyznała się do zorganizowania zamachu, co rodzi najróżniejsze wytłumaczenia – od tego, że kobietę zamordowali islamscy fundamentaliści, bo była aktywna w życiu publicznym miasta, zamiast zajmować się wyłącznie wychowaniem czwórki dzieci, poprzez sugestie, że była niewygodna dla proirańskich bojówek. Oczywiście jest też wersja wskazująca na to, że Suad al-Ali pozbyło się państwo: kobieta była wszak współorganizatorką i najbardziej rozpoznawalną niemęską twarzą protestów, jakie wstrząsnęły Basrą w tym roku dwa razy. Najpierw w lipcu, a potem w sierpniu i wrześniu mieszkańcy miasta wychodzili na ulice i grozili wtargnięciem na pobliskie pola naftowe. Żądali, by państwo w końcu zapewniło w drugim co do wielkości ośrodku miejskim w Iraku porządne instalacje energetyczne oraz wodociągi.
„A police official said Soad al-Ali, who has been involved in organizing protests demanding better services in the city, was killed instantly by the gunmen who fled the scene after shooting at her and her husband as they were getting in their car”@nytimes
Video Archive#Basra pic.twitter.com/yzA6VBtSqe— A!i رفيع (@Ali_Rafee8) 25 września 2018
W drugiej kolejności demonstranci domagali się podjęcia kroków na rzecz walki z bezrobociem i korupcją. Podczas jednej z manifestacji podpalono siedzibę miejscowego gubernatora. Dwanaście osób zginęło, gdy policja zabrała się za rozpędzanie zgromadzeń protestacyjnych.
Suad al-Ali nie była radykałką: podobnie jak reszta demonstrantów domagała się spełnienia podstawowych potrzeb mieszkańców. Także organizacja broniąca praw człowieka, którą kierowała, stawiała sobie raczej umiarkowane cele – organizowała seminaria i warsztaty dla obywatelek i obywateli, chcących krok po kroku zmieniać na lepsze swoje najbliższe otoczenie. Mimo to kobieta, podobnie jak inni uczestnicy protestów w Basrze, od dawna otrzymywała pogróżki. Media irackie sugerowały także, że liderzy wystąpień są opłacani przez Arabię Saudyjską, Iran, Izrael lub USA (zależnie od afiliacji politycznej).
Międzynarodowe grupy broniące praw człowieka żądają, by w sprawie al-Ali odbyło się drobiazgowe śledztwo, ale to wołanie na puszczy: zrujnowane i skorumpowane państwo irackie nie ma ani zasobów, ani woli, by takowe przeprowadzić. Zwłaszcza teraz, gdy elita polityczna zaaferowana jest wyłanianiem nowego rządu. W wyborach, od których minęło kilka miesięcy, zwycięstwo odniosła koalicja zwolenników szyickiego kaznodziei i byłego wodza partyzantki antyamerykańskiej Muktady as-Sadra z komunistami, drugie miejsce przypadło zwolennikom współpracy z Iranem, a trzecie – proamerykańskiej koalicji rządzącej do tej pory. Trwałe porozumienie tych sił w jakiejkolwiek konfiguracji graniczy z niemożliwością.