Pracują za najniższą krajową. Przez wiele lat nie buntowali się, gdyż wierzyli w zapewnienia szefa, że nadejdą dla nich lepsze czasy. Nie nadeszły. Teraz ich cierpliwość się skończyła i zaczęli publicznie opowiadać o tym, jak są traktowani. Ich szef nie posiadał się ze zdumienia i zdenerwowania. Zarzuca im niewdzięczność.
W Samodzielnym Publicznym Miejsko-Gminnym Zakładzie Opieki Zdrowotnej w Jaśle jest zatrudnionych dziewięcioro rehabilitantów; dwie rehabilitantki są obecnie na urlopie wychowawczym. Nikogo nie zatrudniono na ich zastępstwo. Siedem osób musi zatem wykonywać pracę, która wcześniej przypadała także na nie. Czworo z nich ma tytuł magistra. Wszyscy zarabiają tyle samo i jest to minimalne miesięczne wynagrodzenie określone ustawą.
„Wypłaty są upokarzające. Zakład daje nam tyle, co personelowi pomocniczemu. A obowiązków przybywa” – skarżą się w rozmowie z dziennikarzem Faktów Jasielskich. Liczą na nacisk ze strony opinii publicznej.
„Zawsze zarabialiśmy najniższą krajową, na liście płac byliśmy i jesteśmy na samym dole. To nam uwłacza, zwłaszcza po tylu latach pracy. Od personelu z dołu tabeli płac różni nas to, że ja mogę przejąć ich obowiązki, ale oni nie są w stanie przejąć moich zadań. A zarabiamy tyle samo. Ostatnimi czasy pensja fizjoterapeuty nie sięga nawet kwoty ustawowego minimum, czyli 2600 zł brutto. Nasze wynagrodzenie zasadnicze to 2535 zł, a brakujące 65 zł zakład wyrównuje nam jakimś dziwnym dodatkiem. To niepoważne” – stwierdza jeden z rehabilitantów.
Przez niskie płace, żyją w biedzie. Nie żądają wiele. Chcą podwyżki o 600 zł dla rehabilitantów z tytułem magistra (czyli do kwoty 3,2 tys. zł brutto miesięcznie) i o 300 zł dla techników rehabilitacji (2,9 tys. zł brutto). Nie chcą już więcej godzić się na zarobki w granicach ustawowego minimum. Po wielu latach próśb i błagań kierowanych do dyrekcji w końcu coś w nich pękło. Nie odpuszczą. W ostatnich dniach nie chodzą do pracy, przebywają na solidarnym zwolnieniu chorobowym. Zapowiadają możliwość wstąpienia w spór zbiorowy z dyrekcją.
Stagnacja finansowa rehabilitantów idzie niestety w parze z obarczaniem ich coraz większą ilością obowiązków.
„Kiedyś mogliśmy się skupić na pracy z pacjentem. Przychodził tylko z kartą od lekarza, zapisywaliśmy go na termin zabiegów, realizowaliśmy je, i tyle. Jedynym dokumentem, który musiałem wypisać była „zwrotka” o zakończeniu zabiegów. Obecnie papierologii jest dużo, dużo więcej, dotyczy przede wszystkim rehabilitantów-magistrów” – tłumaczy jeden z nich Faktom Jasielskim. Zastąpili lekarzy w obowiązkach przeprowadzania wywiadu z pacjentem, dokonywania analiz, wskazań, ponoszeniu odpowiedzialności za terapię pacjentów.
Niskie zarobki rehabilitantów to problem systemowy. Są ofiarami choroby toczącej polski system opieki zdrowotnej, która bierze się z jej niedofinansowania. Bo wierzący w neoliberalne dogmaty politycy zadecydowali kiedyś, że tak właśnie ma być. A pacjent, który chce być leczony w dobrych warunkach i nie czekać miesiącami na badania, zabiegi, dostęp do specjalistów, po prostu za to dodatkowo zapłaci.
Rehabilitanci z Jasła mają jednak żal do dyrektora o to, że nie robi nic, by znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie korzystne dla nich, pomimo że w innych ZOZ-ach to się udaje. Wprawdzie mają zagwarantowany wzrost pensji o procent pomnożony przez mnożnik, ale to zawsze są widełki. Na przykład, kiedy pensja musi wzrosnąć w przedziale od 100 do 200 zł, wiadomo, że jasielscy rehabilitanci dostaną tylko 100 zł podwyżki.
Zdziwiony brakiem pokory swoich pracowników jest dyrektor Miejsko-Gminnego ZOZ w Jaśle Robert Snoch. Dał temu upust w lokalnych mediach. Jego zdaniem „fizjoterapeuci mają najwspanialsze warunki pracy i płacy w powiecie jasielskim”, gdyż pracują pięć godzin dziennie.
Zdaniem dyrektora rehabilitacja to marginalna część działalności podległego mu zakładu. Nie tylko zatem bardzo dobrze zarabiają, ale wręcz zabierają pieniądze, które mogłyby zostać przeznaczone dla lekarzy i pielęgniarek, którzy obsługują „centralną” część działalności ZOZ-u. Snoch nie rozumie, jak mogą być tak niewdzięczni ludzie, których sam przed laty przyjmował do pracy; wynika z tego, że ta ostatnia czynność jest jakimś dobrem ultymatywnym, które automatycznie kasuje wszystko, a zwłaszcza niezadowolenie pracowników wynikające z nędzy.