Pochodził z Syrii, z Hamy. Dziś ta nazwa zapewne mówi coś tylko specjalistom, ale były czasy, kiedy pojawiała się na czołówkach wielkich serwisów informacyjnych, w kontekście syryjskiej wojny domowej. Teraz tych nagłówków już nie ma, chociaż wojna trwa nadal. Dla Jezusa, czyli Isy, 24-letniego syryjskiego chrześcijanina, trwała przez połowę życia. Nad losem takich jak on polscy politycy chętnie załamywali ręce, miotając gromy na muzułmanów, którzy zagrażają fundamentom Europy. Ale kiedy Isa pojawił się na polskiej granicy, okazało się, że on też zagraża. Musiał zostać wyrzucony do białoruskiego lasu, zanim zdążył cokolwiek wytłumaczyć, udowodnić, że procedury ochrony uchodźców napisano dla takich, jak on.
Isa zmarł w październiku pod Klimówką. W piątek w jednej z cerkwi w Białymstoku odbędzie się jego pogrzeb. Jezus już nie żyje, więc może pozostać na polskiej ziemi. Spocznie w tym samym województwie co Ahmad, 19-latek z Homs, kilka dni temu pochowany na muzułmańskim cmentarzu w Bohonikach. Homs… już nikt nie pamięta tego miasta, o które przez ponad trzy lata trwały zażarte walki? Już nikt nie pamięta, jak sam sekretarz generalny ONZ grzmiał nad losem tamtejszej ludności cywilnej? Ahmad, wtedy jeszcze dziecko, był jednym z tej ludności. Potem został uchodźcą. Z obozu w Jordanii, kilkumilionowego kraju, który przyjmował uciekających Syryjczyków, zamiast stawiać płoty na pustyni, próbował dostać się do Niemiec. Miał nadzieję prawie do ostatniej chwili, zanim utonął w Bugu.
Kurdowie, którzy tkwią przy zamkniętym przejściu granicznym w Kuźnicy, też mają nadzieję, chociaż nie przyjmujemy od nich wniosków o ochronę nawet na tym przejściu, jak swojego czasu obiecywaliśmy. W swoim kraju doświadczyli wojny, bombardowań, przemocy, nędzy, skorumpowanej i cynicznej władzy. Nie mają do czego wracać. Tak jak Jemeńczycy, których też Straż Graniczna wyrzucała na drugą stronę zasieków. Na jemeńskiej wojnie Ameryka i europejskie potęgi robią zresztą świetne interesy, sprzedając broń Arabii Saudyjskiej, by mogła obracać ten kraj w perzynę. O tym już definitywnie słyszeli tylko specjaliści; ogólnie rzecz biorąc, w Polsce wolimy o tym nie wiedzieć, lepiej żyć w przekonaniu, że nasi sojusznicy, a my razem z nimi, zawsze staliśmy po dobrej stronie.
Świetnie nam idzie – i władzom, i części opozycji – nakręcanie się, jak to bronimy europejskiej cywilizacji, gorzej – dostrzeganie proporcji i widzenie nieco dalej. Wolimy nie pamiętać, że więcej rzucania kamieniami bywało na Marszach Niepodległości z poprzednich lat, na nacjonalistycznej kontrdemonstracji przeciw białostockiemu Marszowi Równości czy po niektórych meczach ligowych, niż podczas niedawnej konfrontacji ze zdesperowanym tłumem, urastającej w oczach naszych władz do rangi bitwy. Wolimy nie liczyć, ile wydajemy na dozbrajanie granicy, ani zauważyć, że mniej by nas kosztowało, i pieniężnie, i wizerunkowo, postawienie tymczasowego schronienia dla uchodźców i traktowanie ich zgodnie z prawem. Tak, sprawdzenie, kim są i czy nie są groźni, byłoby częścią procedury, tak, jak to robi polskie państwo w przypadku tysięcy przybyszów z najróżniejszych krajów, którzy żyją już wśród nas. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy przyjechali, uzyskali karty pobytu, zaczęli obok nas mieszkać i pracować – i nie mają zamiaru wracać do siebie, bo tu znaleźli lepsze życie.
Wolimy wreszcie wyrzucać z głowy myśl, że uchodźcy nie znikną, bo zamożna Europa i nasz amerykański sojusznik kolonizowały ich kraje, względnie uczyły ich demokracji za pomocą bomb. Tak długo wybijano im z głów nadzieję na poprawę w ich własnym kraju, że została tylko ucieczka. Choćby taka, w czasie której można stracić życie, bo w ich krajach też można je stracić, bez szczególnego powodu.
Najlepiej wychodzi Polsce demonstrowanie siły wobec słabszych. Albo prężenie muskułów, z którego nic nie wyniknie. Dziś Andrzej Duda oznajmił, że Polska nie uzna żadnego rozwiązania kryzysu, jakie mogliby wypracować w swoich rozmowach Angela Merkel i Aleksandr Łukaszenko. Jak to właściwie rozumieć? Czyżby tak, że nawet jeśli migranci za sprawą jakiegoś porozumienia przestaną się dobijać do naszej granicy, to my nadal będziemy udawać, że prowadzimy z nimi wojnę?