Z Tomaszem Lewandowskim, obecnym wiceprezydentem Poznania i kandydatem komitetu Lewica na prezydenta stolicy Wielkopolski rozmowia Piotr Nowak
To już 21 lat mieszka Pan w Poznaniu. Czuje się Pan Poznaniakiem?
Poznaniakiem z wyboru. Przyjechałem tutaj po maturze i zakochałem się w tym mieście.
A jest Pan z tej wiary, co potrafi godeć po naszymu?
Po 21 latach w Poznania mogę już z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że jestem z wiary.
Wcina Pan rogale 11 listopada? Zalewa herbatę wodą po sam brzeg?
Oczywiście. A jeśli chodzi o herbatę, to używam słodzika, więc nie mam z tym problemu (śmiech)
Jaka jest Pana ulubiona dzielnica?
Niesamowity klimat mają Jeżyce. To dzielnica, która świetnie się rozwija. Powstaje tam wiele fantastycznych miejsc. Niezwykle ciekawy jest chociażby Rynek Jeżycki. Obecnie mieszkam na Starołęce. To jest jedyne w swoim rodzju miejsce, taka trochę poznańska wieś. Bardzo mi się tam podoba. Organizując ognisko zawsze można liczyć na towarzystwo. Sąsiedzi się znają, spędzają wspólnie czas, z dziećmi, nie ma tam takiej często spotykanej w dużych aglomeracjach anonimowości.
Miasto się rozwija. Więzi społeczne kwitną. Po co w takim razie zmiany polityczne? Rozmawiałem kilka tygodni temu z mieszkańcem centrum Poznania. To był stróż jednej z kamienic. Powiedział mi: zagłosuje na Jaśkowiaka, bo sam jestem gospodarzem i wiem, że jak wszystko gra, to dobrego gospodarza się nie zmienia.
Trzeba pamiętać, że kluczowe decyzje dla miasta podjął blok dwóch formacji politycznych. Z jednej strony Platofrmy Obywatelska, która w tej kadencji pokazała inną twarz niż na poziomie ogólnopolskim. Bardziej otwartą, mniej konserwatywną. Stało się tak za sprawą Jacka Jaśkowiaka. Wpływ na samo postępowanie prezydenta, na kluczowe decyzje, które poznaniacy dzisiaj chwalą, miała niewątpliwie lewica. Trzeba pamiętać, że program in vitro był pierwotnie blokowany na poziomie miasta, lewica to wywalczyła. Lewica zabiegała też o to, by był refundowany. Dopłaty do miejsc w żłobkach, które pozwoliły młodym rodzicom pójść do pracy, realizować się zawodowo, a niekoniecznie podejmować trudne decyzje by pozostawać w domu to także zasługa lewicy. Dzięki temu programowi 2100 rodzin dostaje dzisiaj dopłaty do żłobków prywatnych i stać ich na powrót do aktywności zawodowej.
Mówi Pan o dokonaniach, które faktycznie są bardzo ważne i potrzebne, ale fakty są takie, że zostały one dokonane za prezydentury Jacka Jaśkowiaka. Tego, przeciwko któremu startuje Pan teraz wyborach.
Nie startuję przeciwko prezydentowi Jaśkowiakowi. To podstawowy błąd w ocenie polskiej polityki – żeby wygrać z kimś, trzeba go zaatakować, prowadzić negatywne działania. My startujemy ratując poziom tej rywalizacji, przekonujemy mieszkańców Poznania do tego kto ma lepszą wizję. Wykazujemy się osiągnięciami z tej kadencji, wskazując kto lepiej i konsekwentniej tutaj działał. Moim marzeniem jest, aby w drugiej turze poznaniacy mogli głosować w sposób pozytywny, a nie przeciwko komuś, obawiając się rządów kogokowiek. Chciałbym, aby mogli dokonać wyboru z uśmiechem na ustach, a nie z zaciśniętymi zębami. To byłoby prawdziwe święto demokracji.
A nie obawia się Pan, że taka opowieść przypomni poznaniakom naprawdę okropną kampanie z roku 2010 roku, kiedy w drugiej turze musieli wybierać pomiędzy dwoma kandydatami niewiele się różniącymi – prezydentem Ryszardem Groblelnym i przewodniczącym Rady Miasta Grzegorzem Ganowiczem? Wówczas frekwencja była na żenująco niskim poziomie, a rozczarowanie klasą polityczną sięgnęło zenitu.
Grzegorz Ganowicz i Ryszard Grobleny nie różnili się zupełnie niczym. Nie potrafię wskazać obszaru, w którym mieliby inne zdanie. Byłem już wtedy radnym i pamiętam tamtą kampanię. To był teatr. Symbolem była debata pomiędzy kandydatami i reakcja Ganowicza, przyjmującego z zażenowaniem moment, kiedy Grobleny zadał mu pytanie, które nie było wcześniej uzgodnione. Jeżeli dojdzie do starcia Jaśkowiak-Lewandowski, będziemy mieć do czynienia z różnymi wizjami rozwoju Poznania. Nie będą to wizje konserwatywne, nie będzie zasuwania firanek i spychania pod dywan kwestii wstydliwych a ważnych. Będzie to z jednej strony wizja centrowo-konserwatywna, bo taka jest Platforma, mimo jej większego otwarcia na postępowe idee w Poznaniu, a z drugiej wrażliwa społecznie, lewicowa.
Wizja Jaśkowiaka jest konserwatywna? Przecież to pierwszy prezydent polskiego miasta, który stanął na czele Marszu Równości.
Proszę zwrócić uwagę, że decyzje samorządowe to nie tylko patronaty nad demonstracjami, ale przede wszystkim rozstrzygnięcie tego komu miasto ma pomagać. Czy ma postawić na sport elitarny i profesjonalny czy oddolny i powszechny? Czy ma budować mieszkania? A jeśli ma budować to dla kogo? Tylko dla najbiedniejszych? A może dla wszystkich? Proszę pamiętać, że to czy w ogóle budować nie było dotąd oczywiste. To lewica wprowadziła temat budownictwa mieszkaniowego do agendy wyborczej podczas kampanii w 2014 roku.
Czego brakuje w obecnej polityce władz Poznania? Co najbardziej chciałby Pan zmienić?
Ja może powiem w czym się dotąd nie zgadzaliśmy. Gdybyśmy mieli większość w radzie miasta i swojego prezydenta, to z całą pewnością projekty, które zostały zrealizowane w tej kadencji zostałyby zrobione szybciej i z większym rozmachem. Gdyby nie lewica to nie byłoby zmian w mieszkaniówce. Proszę mi wierzyć, że w środowisku prezydenta nie było przekonania co do tego, że trzeba zapewnić miejsce do mieszkania tym, których nie stać na kredyt hipoteczny czy na czynsz rynkowy. Nie byłoby dopłat do tańszych przejazdów dla dzieci i młodzieży w wieku szkolnym. Tutaj mieliśmy weto prezydenta i jego ludzi, którzy nie widzieli w tym zachęty do korzystania z transportu zbiorowego, a raczej populizm. Nie byłoby dopłat do dodatkowych zajęć w przedszkolach z logopedii i zajęć korekcyjnych, ani zwiększonych środków na żłobki – to był projekt, który lewica postawiła na ostrzu noża już na początku kadencji. Powiedzieliśmy jasno, albo budujemy nowe żłobki, by zwiększyść ilość miejsc, albo z pieniędzy miejskich dopłacamy do żłobków prywatnych – tak, by dać rodzicom szanse na podjęcie pracy zawodowej. Gdyby nie głos lewicy nie byłoby też przesunięcia dodatkowych 3 mln zł. rocznie na ratowanie poznańskiej secesji. Gdyby nie my to te środki byłyby nadal przeznaczane na obiekty sakralne. Postawiliśmy taki warunek, uznając że właścicielom obiektów secesyjnych trudniej je remontować i to oni potrzebują wsparcia, nie mając, tak jak kościoły, pomocy od diecezji. Różniliśmy się jak widać w wielu aspektach.
To musiał być trudny okres i trudna koalicja. Z jednej strony Pan i lewica, z drugiej ruchy miejskie, a poza tym jeszcze środowisko Jaśkowiaka i Platforma Obywatelska. No i już na starcie został Pan oszukany.
Konserwatywna część PO na początku kadencji sprawiła, że prezydent zamiast zdecydować się na koalicję z lewicą, wszedł w dziwny mariaż z ludźmi byłego prezydenta. Była to decyzja zupełnie niekonsekwentna, biorąc pod uwagę to, co mówił Jaśkowiak podczas kampanii wyborczej. Ruchy miejskie zostały dobrane dopiero po klapie tego sojuszu, jako listek figowy, aby w ładnym stylu wybrnąć z oszukania lewicy po II turze wyborów.
Jaśkowiak obiecał panu wiceprezydenturę, po czym słowa nie dotrzymał.
Byłem o wiele bardziej zaangażowany we wsparcie prezydenta podczas walki z Groblenym w drugiej turze niż wielu polityków Platformy Obywatelskiej, którzy do samego końca z powątpiewaniem spoglądali na szanse swojego kandydata. Natomiast lewica działała konsekwentnie i z zapałem. O ile dobrze pamiętam sondaże wskazywały, że 90 proc. osób, które oddały na mnie głos w I turze, w decydującym starciu zagłosowało na Jaśkowiaka.
Dzięki Panu został prezydentem.
Nie chciałbym uprawiać tutaj bufonady, natomiast głosy lewicy z całą pewnością bardzo mocno wpłynęły na wynik wyborów. A to nie było zdecydowane zwycięstwo, nie było nokautu i Jacek Jaśkowiak dobrze o tym wiedział. Ale pytał Pan o to, czy ta współpraca jest trudna. Obecnie nie jest. Jest nić porozumienia pomiędzy nami. Prezydent oddaje bardzo dużo kompetencji swoim zastępcom. W swoich obszarach bardzo samodzielnie podejmujemy decyzje. Te najważniejsze i budzące największe kontrowersje są konsultowane z prezydentem, a w pozostałych sprawach działamy sami. Moja sprawność zarządcza nie była dotychczas kwestionowana, nawet przez przeciwników, nawet przez pisowców. Na tym polu nigdy nie starłem się z prezydentem. Dobrze nam się współpracuje. Myślę, że to współdziałanie środowisk lewicowych z centrowymi może być pozytywnym przykładem dla całego kraju. To naprawdę dobrze wygląda.
Objął pan stanowisko wiceprezydenta odpowiedzialnego m.in. za mieszkalnictwo w bardzo specyficznym momencie. Poznań owiany był na tym polu złą sławą, za czasów Grobelnego w mieście grasowali czyściciele kamienic, na obrzeżach straszyło getto kontenerów, do którego Jarosław Pucek, obecnie Pana rywal w wyborach, zsyłał “trudnych lokatorów”. Co udało się Panu zrobić?
Polityka mieszkaniowa zmieniła się o 180 stopni. Zacznę od sprawy, która nie była może mocno nagłaśniana, a miała kluczowe znaczenie w kontekście zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych poznaniaków. Zmieniliśmy zasady przydziału lokali komunalnych i socjalnych. Do tej pory trzeba było spełnić dwa kryteria. Po pierwsze – dochód musiał być niski, co już na starcie powodowało, że wiele osób się nie kwalifikowało. Po drugie, idiotyczne kryterium – niezaspokojonych potrzeb mieszkaniowych które zdefiniowano jako posiadanie mniej niż 5, a potem 10 metrów na osobę. Na przykład, starsza osoba, która mieszkała w dużym lokalu, mającym 70 metrów kwadratowych przekrzaczała to kryterium i nie miała szans na przydział, mimo, że nie wystarczało jej środków, aby tak duże pomieszczenia ogrzać. Podobnie jak osoby, które mieszkały w zagrzybionych mieszkaniach, czy kamienicach przeznaczonych do rozbiórki. Potrzeby były tak określone, że jeśli ktoś nie mieszkał pod mostem, to do programu nie miał szans się załapać. Przez to rocznie na 200-300 wpływających wniosków, przyznawano od kilkunastu do 60 mieszkań. I to właśnie udało się zmienić. W zeszłym roku mieliśmy 1500 wniosków i przyznaliśmy ponad 350 mieszkań. W tym roku 2200 wniosków i ponad 500 nowych lokatorów. Często w dyskusjach o mieszkaniach bożkiem jest kwestia tego ile z nich udało się zbudować. A to naprawdę nie jest najważniejsze.
A co jest?
Najistotniejsze jest to jak potrzeby mieszkaniowe udało się zaspokoić. Na tym polu przeszliśmy od kilkunastu mieszkań do tych pięciuset. Po drugie – zlikwidowałem osiedle kontenerowe. Ono w zamysłach, mimo że jego autorzy temu zaprzeczają, było pomyślane jako mieszkania socjalne. Tak właśnie ludzie prezydenta Grobelnego odpowiadali na zapotrzebowania mieszkaniowe. Warto zwrócić uwagę, że zakupiono pięćdziesiąt kontenerów, z których postawiono dziesięć, kosztem miliona złotych. Celowo zwracam na to uwagę, bo w tamtych czasach można było oddać do użytku dziesięć mieszkań albo zakupić je z rynku. Stworzono mit, że trafiają tam lokatorzy, którzy sprawiali kłopoty sąsiadom. A to była nieprawda. Taki przypadek był tylko jeden, a stworzono na jego przykładzie historię. W rzeczywistości kierowano tam osoby, które były najmniej asertywne. Zamiast stawiania kontenerów postanowiliśmy odpowiedzieć na ogromne zjawisko przemocy w rodzinach. To jedno z negatywnych doświadczeń mojej prezydentury. Mnóstwo kobiet wyprowadza się od mężczyzn – oprawców, ale nie ma się gdzie podziać, dostają wtedy samodzielne lokale socjalne i niestety bardzo często wracają do nas po dwóch latach, kiedy znów wyprowadzają się od kolejnych oprawców. To jest jakiś syndrom przyciągania złych ludzi.
W jaki sposób miasto próbuje rozwiązać ten problem?
Przydzielamy mieszkania socjalne ze wsparciem treningowym. Lokatorzy dostają oddzielny pokój w mieszkaniu, w którego przestrzeni wspólnej działają psychologowie, trenerzy, doradcy zawodowi zatrudnieni przez organizacje społeczne – od Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów, przez Caritas, po Monar. I dopiero jak taka osoba uzyska pozytywną opinię organizacji, dostaje przydział na samodzielne mieszkanie. Jeśli chodzi o zasady przyznawania lokali, stworzyliśmy system punktowy. Są punkty za wielodzietność, niepełnosprawność, za ukończony 70 rok życia, a także ujemne – m.in. za wcześniejsze niszczenie lokali albo odmowę przyjęcia lokalu. Warto zwrócić uwagę, że w tym roku na 500 nazwisk było 170 seniorów. Uruchomiliśmy dla nich program minigrantów. Można dostać 10 tys. zł. na ulepszenie swojego mieszkania. Są również studia dla osób starszych, w pomieszczeniach, które do tej pory były przeznaczane na kancelarie. Ja podjąłem decyzję o wyremontowaniu tych lokali, tak by każdy mieszkaniec miał swoją przestrzeń z sanitariatem oraz część wspólną, dostosowaną do potrzeb. Sześć pierwszych studiów zostało już oddanych. Opłacamy tam pilotażową opiekę dodatkową w wymiarze dwóch godzin tygodniowo. Opiekunowie pomagają w sprzątaniu czy robieniu zakupów. Wszystkie z tych lokali są oczywiście pozbawione przeszkód architektonicznych. Środki na te cele znalazły się, bo dostaliśmy dofinansowanie z projektu Junckera. Jako jedyni w Polsce otrzymaliśmy fundusze z tego źródła.
Zupełnie inne pomysły na mieszkalnictwo słyszymy w Warszawie od Andrzeja Rozenka. Kandydat SLD-Lewica Razem chce aby lokatorzy mogli uzyskiwać prawo własności do lokalu, odkupując mieszkania od miasta za cenę niższą od rynkowej, a środki z wykupu zamierza przeznaczyć na budowę nowych mieszkań komunalnych. Czy to dobry plan?
Jest to niezbyt roztropny pomysł. Lewica w Poznaniu idzie w zupełnie inną stronę. Prywatyzowanie zasobu publicznego nie powinno mieć miejsca. Zasób należy remontować, by zabezpieczać potrzeby osób niezamożnych. Od 2000 do 2015 roku w Poznaniu sprzedano 10 tysięcy mieszkań komunalnych. Pozostało tylko 12 tysięcy. Sprzedaż nastąpiła z 90% bonifikatą . Często wartość tego upustu sięgała kilkaset tysięcy złotych. Z całą pewnością nie jest to dobry pomysł. Muszę pogadać z Andrzejem, bo najwyraźniej nie ma tej kwestii dobrze przemyślanej.
W centrum Poznania mamy do czynienia ze zjawiskiem gentryfikacji. Mieszkańcy śródmieścia są zmuszeni do wyprowadzki, bo nie stać ich na coraz wyższe czynsze w prywatnym zasobie.
Jak można przeciwdziałać wymianie składu klasowego dzielnicy?
Warto pamiętać, że miasto władając zasobem mieszkaniowym, dysponuje narzędziem wpływu na procesy rynkowe. Co należy robić? Przede wszystkim – nie prywatyzować mieszkań.
Ile mieszkań chce Pan postawić w kolejnej kadencji?
Poznaniowi brakuje od 6 do 8 tysięcy mieszkań. I to w różnych systemach. Chciałbym, aby były to mieszkania dla najbiedniejszych. Chociaż warto podkreślić, że budowanie bloków socjalnych to też nie jest dobry pomysł. Prowadzi to do koncentracji ludzi o podobnym profilu. Oczywiście, nie sugeruje, że wszyscy lokatorzy bloków socjalnych to tzw. lokatorzy problemowi, ale my robimy to inaczej. Budujemy nowe mieszkania komunalne, do których kierujemy sprawdzonych lokatorów z całego miasta, a następnie uzupełniamy ten zasób ludźmi z listy, przeszkałcając lokale na socjalne.
Komunikacja miejska w Poznaniu nie działa szczególnie sprawnie. Sieć nie jest dopasowana do dzielnic mieszkalnych, czasy przejazdów są długie, autobusy grzęzną w korkach.
Niestety, do 2015 roku w zakresie komunikacyjnym popełniono w Poznaniu poważne błędy, stawiając na rozwój ruchu kołowego, robiąc to w dodatku niekonsekwentnie, bo nie dokończono układu obwodowego. Tak więc, nawet ruch samochodowy w Poznaniu nie jest wygodny. Nie postawiono też w sposób zdecydowany na rozwój komunikacji zbiorowej, a by zachęcała do podróżowania, konieczna jest rozbudowa sieci tramwajowej. Mamy w planach utworzenie linii na osiedle Kopernika. O tramwaju na Naramowice w Poznaniu już nikt nie dyskutuje, bo jest to konieczność. Mamy też projekt tramwaju na Dębinę i Szelągowską. Trzeba także myśleć o rozwoju terenów, które najintensywniej rozwijają się urbanistycznie. Dlatego już teraz trzeba pomyśleć o tramwaju na Strzeszyn. Chcemy też postawić na unikatowy program mikrolinii autobusowych. Tak, aby małe autobusy mogły głębiej wjeżdżać w osiedla, a odległość do przystanku nie była większa niż 500 metrów. W ten sposób chcemy zachęcić mieszkańców do zostawienia samochodów i skorzystania z transportu zbiorowego.
A co z użytkownikami jednośladów? Piotr Ikonowicz stwierdził niedawno, że czas skończyć z inwestycjami w trasy rowerowe, a środki przeznaczyć na komunikację publiczną. Według niego jazda rowerem to fanaberia klasy średniej, a “zwykli ludzie” są zbyt zmęczeni po pracy, by zajmować się takimi zbytkami.
Jestem absolutnym przeciwnikiem napuszczania na siebie różnych uczestników ruchu drogowego. Jestem przekonany, że najlepszym środkiem transportu jest ten zbiorowy, ale jeżdzę samochodem, dlatego, że mam dwójkę małych dzieci, które rano rozwożę do przedszkola i szkoły. Nie wyobrażam sobie w tej sytuacji korzystania z roweru, skutera czy komunikacji miejskiej. Trzeba być realistą. Te osoby, które muszą przemieszczać się autem, powinny mieć możliwość szybkiego dotarcia z punktu A do punktu B. Ci, którzy nie muszą, powinni być zachęcani do skorzystania z innych środków transportu. Trzeba stwarzać do tego warunki – budować ścieżki rowerowe, stacje rowerów miejskich. I to się u nas rozwija, ale nie robiłbym z ruchu rowerowego remedium za zakorkowane ulice. Główne rozwiązanie to transport zbiorowy.
Czy uczciwa jest sytuacja, w której jeden potężny podmiot otrzymuje od miasta sporą bonifikatę na czynsz za użytkowanie miejskiego obiektu, który wynajmuje za kwotę znacznie poniżej stawek rynkowych?
O jakiej sytuacji mówimy?
Związana z Lechem Poznań spółka Marcelin Managament administruje Stadionem Miejskim za 50 tysięcy zł miesięcznie.
Kiedy byłem radnym i członkiem komisji sportu, toczyła się dyskusja o tym w jaki sposób zarządzać miejskim stadionem, w jaki sposób będzie on finansowany. Odbywała sięza późno, bo taka dyskusja powinna się odbyć przed rozpoczęciem przebudowy obiektu. Wówczas podmiot zarządczy miałby wpływ na rozkład przestrzeni przy projektowaniu, która następnie byłaby komercjalizowana. A w Poznaniu zaczęto szukać operatora dopiero po EURO 2012. I to był pierwszy błąd. Na operatora wybrano firmę, która współpracuje z naszym ekstroklasowym zespołem. Pierwotna wysokość czynszu była dziesięciokrotnie wyższa. Potem, przed wyborami w 2014 roku, czynsz został obniżony decyzją prezydenta Ryszarda Grobelnego na wniosek Marcelin Managament. Z mojego wniosku komisja sportu przegłosowała negatywną opinię na temat takiego kierunku działania. Prezydent obniżył jednak czynsz mimo tej opinii. To było nieuczciwe, również dlatego, że firma Marcelin Managament wygrała postępowanie konkursowe przedstawiając najlepszą ofertę.
Wyobraźmy sobie, że za pańskiej prezydentury anarchiści skłotują jeden z miejskich budynków w centrum Poznania. Jak Pan reaguje?
Myślę, że za mojej prezydentury do tego by nie doszło. Wysoko cenię zaangażowanie w sprawy społeczne i miejskie anarchistów związanych z poznańskim Rozbratem. Na swój sposób podnoszą ważne kwestie, choć nie zawsze jest to zgodne z prawem i budzi też negatywne reakcje. Ale nie ma żadnych wątpliwości, że gdyby nie anarchiści, lokatorzy z kamienic nękanych przez “czyścicieli” byliby pozostawieni sami sobie. To właśnie oni, jako jedyni pomagali tym ludziom. Tam, gdzie zabrakło państwa i samorządu, tam pojawiły się osoby, które kierowane poczuciem troski o wspólnotę pomagali nękanym mieszkańcom, dowozili wodę, przyłączali gaz. Myślę też, że jest świadomość w tych środowiskach, że wiele się zmieniło w polityce mieszkaniowej. Wolę wciągać różne środowiska do działania. Blisko związane z anarchistami Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów prowadzi dla miasta wiele działań związanych z polityką mieszkaniową. Współpracujemy na polu mieszkań treningowych, WSL prowadzi też dwa punkty wsparcia prawnego dla lokatorów. Wolę przyciągać, pytać, wspólnie realizować projekty niż licytować się kto ma lepszy pomysł na miasto.
Czy pracownicy spółek miejskich powinni być zatrudniani na podstawie umów agencyjnych czy innych form outsourcingu?
Tu się ukazuje różnica pomiędzy lewicą a Platformą Obywatelską. Z naszego wniosku w poznańskich spółkach i jednostkach miejskich jedyną formą zatrudnienia jest umowa o pracę. Zdarzają się umowy o dzieło tylko w przypadkach, gdzie umowa o pracę byłaby kompletnie nieracjonalna, np. przy wydarzeniach artystycznych. Spowodowaliśmy wydanie zarządzenia prezydenta, które obliguje wszystkie jednostki miejskie do stosowania klauzuli społecznych przy zamówieniach. Przykładem jest budowany przez nas kompleks mieszkaniowy na Darzyborze, gdzie zatrudniamy ludzi korzystających ze wsparcia socjalnego MOPRu. Nie jest to łatwe, ale pokazujemy, ze strumieniem pieniądza publicznego załatwiamy nie tylko inwestycje, ale również realizujemy politykę społeczną.
Jako prezydent pójdzie Pan na czele Marszu Równości?
Ja chodzę od wielu lat na Marsze Równości, więc nic by się w tym zakresie nie zmieniło. Widzę jednak potrzebę usystematyzowania udzielania patronatów różnym wydarzeniom przez prezydenta. Potrzeba mniej uznaniowości, bo to podgrzewa spory i generuje emocje konfliktu.
Jaśkowiak ma za sobą PO, za Tadeuszem Zyskiem stoi PiS. A Pan nie ma obecnie żadnego zaplecza politycznego. Z SLD odszedł Pan dwa lata temu, a teraz nie po drodzę już Panu również z Barbarą Nowacką. Co dalej?
Wielkopolska lewica jest silna. W Poznaniu, jako jedynym z dużych miast, zdecydowała się iść do wyborów pod wspólnym sztandarem komitetu. To jest spora wartość. Nie jestem przekonany czy to zaplecze jest mniejsze niż te, które mają tutaj Platforma i PiS. Być może finansowo jesteśmy słabsi, ale na pewno nie organizacyjnie. Jesteśmy organizacją wielonurtową, to jest niezwykle ważne. A co do przyszłości. Na dywagacje przyjdzie czas po 21 października. Wielokrotnie podkreślałem, że marzy mi się silna formacja lewicowa, łącząca różne odłamy – ten starszy i ten młodszy – w oparciu o które można by realizować w Polsce politykę progresywną, sprawiedliwą i niepopulistyczną.
Nie wierzę jednak, że Pana ambicje nie wykraczają poza Poznań. Myśli już Pan o 2019 roku i wyborach parlamentarnych?
Z całą pewnością zaangażuję się w tworzenie takiego projektu wyborczego. Jestem jednak politykiem zorientowanym na scenę lokalną. Doskonale się tutaj realizuję. Nie ma takiej propozycji, która dałaby mi tyle satysfakcji, co działania na poziomie samorządu. Tutaj decyzje podejmowane jednego dnia, dają efekt już nazajutrz. Przez niespełna dwa lata byłem członkiem gabinetu minister edukacji Krystyny Łybackiej. Przez jakiś czas przyglądałem się pracy klubu parlamentarnego SLD, wspierałem go jako prawnik. Nie ciągnie mnie do tego. Nie chciałbym żeby to trąciło patosem, ale samozachwyt związany z jedną czy drugą wypowiedzią z sejmowej mównicy jest niczym w porównaniu z sytuacją, w której mieszkańcy ze łzami w oczach przychodzą podziękować za działania, które zmieniły ich życie na lepsze. To daje prawdziwą satysfakcję. I tego życzę wszystkim ludziom podchodzącym z zaangażowaniem do polityki.
Ale dokładnie to samo powtarzał Robert Biedroń. On również mówił o bezpośrednim kontakcie z mieszkańcami, o ogromnej satysfakcji. A teraz buduje ogólnopolską formacje polityczną. I tak sobie myślę – do SLD już Pan raczej nie wróci, z Partią Razem raczej Panu nie po drodze, to może właśnie ugrupowanie Biedronia będzie dla Pana kolejną przystanią?
Trzymam kciuki za wszystkich, którzy na szczeblu centralnym będą tworzyć formacje lewicowe. Wychodzę jednak z założenia, że jeśli te wszystkie strumienie nie zleją się w jedną rzekę, to taka lewica będzie skazana na porażkę. Z dużym niepokojem patrzę na wybory sejmikowe, w których wszyscy: SLD, Razem, Zieloni wystawiali osobne listy. To może się zakończyć klęską. Mam tylko nadzieję, że zadziała jak zimny prysznic i spowoduje, że ludzie usiądą do stołu i przy tym stole będzie również Robert Biedroń. Różnica pomiędzy mną a Robertem jest taka, że on zaczął swoje życie publiczne od polityki krajowej i trochę w ramach przygody udał się do Słupska na prezydenturę. Natomiast ja jestem samorządowcem od 12 lat i od pracy w samorządzie rozpocząłem swoją misję. Nie zamieniłbym jej na nic innego.