Jak w całej Europie, w Wielkiej Brytanii są dwa główne systemy ochrony zdrowia: prywatny dla bogatych i publiczny dla zwykłych ludzi. Władze, zgodnie z duchem neoliberalizmu i nakazami Unii Europejskiej, wcześniej czy później zaczynają ograniczać lub likwidować system publiczny poprzez wprowadzanie „niezbędnych oszczędności”: faworyzowanie tego, co prywatne należy do konstytucyjnej (Traktat Lizboński) powinności członków wspólnoty. Wynik tej polityki jest wszędzie bardzo podobny.
Dwóch lekarzy-naukowców z brytyjskiej NHS (publicznej służby zdrowia) przedstawiło raport, z którego wynika, że ów politycznie niszczony system zamienia się w narodową katastrofę. Oczywiście wszyscy to wiedzą i bez tego raportu, ale co nauka, to nauka: dla przykładu dwaj lekarze przeanalizowali śmiertelność pacjentów na izbach przyjęć. Wciągu ostatnich trzech lat umarło na nich 6,5 tys. osób w daremnym oczekiwaniu na pomoc, pod ścianami, na krzesłach lub wózkach.
Uwaga: nie chodzi o całkowitą liczbę umierających na izbach przyjęć (o wiele większą), a tylko tych, którzy umarli nie bezpośrednio z powodu stanu swej choroby bądź ran, tylko czasu, którego system potrzebuje, żeby ich w ogóle zbadać. Bywa z tym różnie w różnych regionach – od sześciu do dwunastu godzin i nawet więcej. Powodem są m.in. przeludnienie szpitali, brak personelu i środków, a powodem tych braków nieubłagane „oszczędności”. Np. od 2010 r. zlikwidowano 17 tys. szpitalnych łóżek w samej Anglii. Publiczne pieniądze są po prostu bardziej potrzebne na np. finansowanie wielkich ulg podatkowych dla najzamożniejszych osób w kraju, akcjonariuszy prywatnych przedsiębiorstw itp.
Brytyjski upadek służby zdrowia służy oczywiście jako wzór w innych krajach. We Francji w ciągu ostatnich 20 lat zlikwidowano ponad 100 tys. łóżek, naturalnie mimo wzrostu populacji. Za „socjalistycznego” prezydenta Hollande’a, jednego z największych oszustów politycznych. zwalniano też hurtowo personel szpitalny (w tym 20 tys. pielęgniarek). Za Macrona likwidacja idzie jeszcze szybciej, co jest jedną z przyczyn obecnego kryzysu społecznego. Tam też ludzie umierają w gigantycznych kolejkach tysiącami.
Lewica na Zachodzie, która próbowała walczyć z neoliberalną polityką dyktowaną przez Unię, zauważyła w końcu, że taka walka nie ma sensu, gdyż Traktat Lizboński jest „zamurowany” – niemożliwy do zmiany. Jedynym wyjściem może być wyjście z Unii: od tego należałoby zacząć, by cokolwiek kiedyś naprawić. Nawet szef brytyjskiej Partii Pracy to zauważył, lecz próbował jakiejś „środkowej” drogi. Stąd coraz większe tendencje izolacjonistyczne i euro-krytyczne nawet na lewicy, nie mówiąc o „populistach” i innych.