Przed delegacją personelu i pacjentów Polsko-Amerykańskich Klinik Serca w Starachowicach, protestującą pod kieleckim Urzędem Wojewódzkim, zamknięto drzwi.
Protesty w Starachowickiej klinice trwają od czasu gdy ogłoszono, że placówka lecznicza nie została zakwalifikowana do sieci szpitali. To zaś oznacza, że od 1 października z powodu braku finansowania przez NFZ klinika nie będzie przyjmować chorych.
W tej sprawie odbył się dziś pod Urzędem Wojewódzkim w Kielcach i siedzibą Narodowego Funduszu Zdrowia protest niemal stu osób.
Chcieli spotkać się z wojewodą i prosić o pomoc. Okazało się to niemożliwe, bo drzwi do urzędu zostały zamknięte.
– Nie rozumiemy dlaczego traktuje się nas jako bandę, zaopatrzoną w pałki czy pistolety. Nie stanowimy zagrożenia dla urzędu. Jesteśmy tylko zwykłymi obywatelami, którzy upominają się o swoje prawa – mówiła Onetowi lekarka PAKS Krystyna Musiał.
– Nikt nas nie chce wpuścić, nikt nas nie chce wysłuchać i przyjąć petycji. Po prostu jesteśmy teraz bezsilni – opowiadał dyrektor klinik Marian Mróz.
– My chcieliśmy tę petycję przyjąć, ale osoby protestujące nie chciały nam jej przekazać. Istniała też możliwość złożenia jej w biurze podawczym Świętokrzyskiego Urzędu Wojewódzkiego, ale również nie chciano z tego skorzystać – twierdzi z kolei rzecznik prasowy wojewody świętokrzyskiego Diana Głownia. – Wojewoda zgodnie z obowiązującym prawem nie posiada kompletnie żadnych kompetencji jeśli chodzi o kwalifikowanie szpitali do sieci czy kwestie dotyczące ogłaszania konkursów na świadczenie usług zdrowotnych – dodaje przy tej okazji.
Próbę wejścia delegacji protestujących do gabinetu wojewody uznano za próbę wtargnięcia do urzędu. I dlatego w czasie demonstracji do urzędu nie mogli wejść nawet zwykli petenci.
– Absolutnie nie boimy się ludzi, tylko to jest instytucja, która musi mieć zapewnioną ciągłość funkcjonowania dlatego z przyczyn bezpieczeństwa na jakiś czas wejście do urzędu zostało zamknięte – uważa Głownia.
Walka o wejście trwała ponad godzinę, po nieudanych próbach porozumienia się z przedstawicielem rządu pikietujący przeszli przed siedzibę świętokrzyskiego oddziału NFZ. Tam też nie było nikogo, kto miałby kompetencje do rozmów z ludźmi, którzy już za parę tygodni nie będą mieli z czego żyć.