W Narodowym Instytucie Onkologii w Krakowie narasta konflikt pomiędzy pracownikami a dyrekcją. Wszystko zaczęło się od momentu, w którym szefem placówki został kumpel Andrzeja Dudy. Nowe władze rozpoczęły wdrażanie drastycznych cięć i redukcję etatów, co doprowadziło do chaosu i wydłużenia kolejek. Stan ten zagraża zdrowiu i życiu pacjentów.
W sierpniu 2018 roku stanowisko dyrektora Instytutu objął dr Konrad Dziobek. Wcześniej pełnił on m. in. funkcję sekretarza Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie Andrzeju Dudzie. Jest on także bliskim znajomym prezydenta Polski, czego ten drugi nie ukrywa. Nowy dyrektor objął stanowisko bez konkursu. Zdaniem urzędników Ministerstwa Zdrowia, wszystko odbyło się zgodnie z prawem.
Wiosną zeszłego roku nowy szef placówki zażądał od podległego mu dr Marka Ziobry, kierownika Kliniki Onkologii Klinicznej, by ten zwolnił 10-15 proc. swojego zespołu. Dr Ziobro nie uległ presji. Próbował uświadomić nowemu dyrektorowi, że redukcja etatów obniży standard leczenia w placówce.
„Za kadencji dyrektora Dziobka wprowadzono pewne ograniczenia, jeśli chodzi o liczbę pracowników. Dla mnie pierwszym większym problemem było zlikwidowanie stanowisk zastępców kierownika kliniki oraz kierownika oddziału dziennego. W tych dwóch miejscach prowadzi się dość niebezpieczne leczenie, jakim jest chemioterapia. Stwierdziłem, że likwidacja tych stanowisk pogarsza bezpieczeństwo pacjentów i dodatkowo wiąże się z utratą specjalistów (odszedł z tego powodu lekarz z wieloletnim doświadczeniem) i dałem temu wyraz w piśmie do dyrekcji. Uznano mnie za osobę idącą pod prąd polityki dyrekcji. Padł pierwszy sygnał, bym się zastanowił, czy chcę dalej pracować na swoim stanowisku” – powiedział dr Ziobro w rozmowie z dziennikarzami portalu Onet.
Dziobek pozostał nieugięty. Skutkiem tego było podanie się dr Zbioro do dymisji. W geście solidarności ze swoim bezpośrednim szefem wypowiedzenia złożyło dziewięciu onkologów. Łącznie w okresie rządów dr Dziobka z pracy zrezygnowało około 160 osób, z czego około 50 to lekarze.
Te i inne redukcje etatów, które w tym czasie miały miejsce, doprowadziły do chaosu. Czas oczekiwania na opisanie badań, bez których nie można postawić diagnozy i rozpocząć leczenia, wydłużył się z tygodnia do ponad miesiąca. Pacjenci godzinami stoją w kolejkach, czekając na badania i diagnozę. Sytuacja ta zaczyna zagrażać ich życiu, gdyż w wykrywaniu i leczeniu nowotworów ważny jest każdy dzień.
„Pierwszego dnia przyszłam przed rozpoczęciem przyjmowania wizyt, a wyszłam z niczym po siedmiu godzinach oczekiwania. Drugi dzień to kolejne siedem godzin czekania, tym razem zakończone 'sukcesem’. Z rozmów z pacjentami dowiedziałam się, że lekarz, który ma obsłużyć w pokoju zabiegowym ponad 40-50 osób, musi też być do dyspozycji sali operacyjnej, do której udawał się bez słowa na kilka godzin” – mówi jedna z pacjentek.
Z pracy odeszli wszyscy informatycy. Osoby, które przyszły na ich miejsce, nie zostały odpowiednio wdrożone. W efekcie pojawił się problem z wystawianiem e-recept. Z powodu braku specjalistów i pielęgniarek zagrożone jest też funkcjonowanie oddziału zabiegowego i intensywnej terapii oraz radioterapii onkologicznej. Spadła liczba prowadzonych w Instytucie badań.
4. lutego br. pracownicy placówki spotkali się z dr Dziobkiem i wręczyli mu 11 postulatów. Domagają się m.in. regularnych spotkań z kadrą kierowniczą instytutu, powołania dyrektora ds. nauki, a także zwiększenia personelu medycznego.
W placówce trwa właśnie kontrola wszczęta przez NFZ.