Dziś w nocy na granicy Armenii i Azerbejdżanu z obu stron padły strzały z broni lekkiej i artylerii. Po obu stronach są zabici. Rosja wzywa do pokoju.
2 kwietnia w nocy rozpoczęła się na pograniczu Azerbejdżanu i Górskiego Karabachu, uznawanego przez Azerów za część Armenii, wymiana ognia. Obie strony zgodnie wysuwają absolutnie sprzeczne wersje: Ormianie przekonują, że ofensywę rozpoczęła armia azerska, którą to ofensywę powstrzymano, zadając „ciężkie straty w sile żywej i sprzęcie” oraz strącając azerski śmigłowiec, podczas gdy przedstawiciele siłą zbrojnych Azerbejdżanu twierdzą, że zaatakowała armia Armenii, która po „ciężkich stratach” została odrzucona za granicę państwa.
Fakt pozostaje faktem, że, jak powiedział rzecznik prasowy rządu nieuznawanej republiki Górskiego Karabachu, Dawid Babajan, napięcie w regionie osiągnęło poziom nie notowany od 1991 roku tj. od regularnej wojny między Armenią a Azerbejdżanem, w której zginęły tysiące żołnierza, a dziesiątki tysięcy mieszkańców udały się na wygnanie.
Rosja, dla której region Kaukazu Południowego jest wyjątkowo ważny, zareagowała błyskawicznie: minister obrony Rosji, Sergiej Szojgu, przeprowadził konsultacje z oboma swoimi odpowiednikami walczących krajów, MSZ ogłosiło o ciągłej obserwacji sytuacji i stałym kontakcie z ministerstwami spraw zagranicznych, a Władimir Putin wezwał do natychmiastowego wstrzymania walk.
– Z głębokim zaniepokojeniem przyjęliśmy wiadomość o poważnym zaostrzeniu sytuacji w regionie Górskiego Karabachu – powiedziała rzeczniczka prasowa MSZ Rosji Maria Zacharowa.
To nie dziwi, bo ten kaukaski region w przypadku otwartej wojny stałby się dla Rosji kolejnym trudnym problemem. Armenia, tradycyjnie prorosyjska w lutym otrzymała kredyt od Rosji na zakup uzbrojenia, zaś władze Azerbejdżanu, realizujące politykę balansowania między NATO a Rosją, być może stały się próbnym balonem rozpoczęcia nowego konfliktu pod bokiem Rosji.