Site icon Portal informacyjny STRAJK

Koniec syryjskiego programu CIA. Jakie dalsze plany Ameryki?

Donald Trump. flickr.com/Gage Skidmore

Amerykańska administracja kończy ze wspieraniem antyasadowskiej opozycji. „Washington Post” pisze, że to gest dobrej woli pod adresem Rosji. Prawda może być jednak zupełnie inna.

flickr.com/photos/syriafreedom

Tajny, ale w rzeczywistości wielokrotnie opisywany (i krytykowany) w mediach o różnej orientacji program szkolenia „umiarkowanych syryjskich opozycjonistów” trwał, w kilku edycjach, od 2013 r. Na krytykę zasługiwał w zupełności. Nie tylko stanowił bezpośrednią interwencję w sprawy suwerennej (ciągle jeszcze) Syrii i nakręcał krwawy konflikt – to jeszcze nie odpowiadał nawet własnemu opisowi. Absolwenci szkoleń w ogromnej większości mieli gdzieś „demokrację”, o którą mieli walczyć, i ruszali na front w ramach jednej z licznych grup dżihadystów. Wliczając syryjską Al-Ka’idę i Państwo Islamskie.

Mimo to Barack Obama kilkakrotnie ogłaszał, że prowadzone w sojuszniczej Jordanii szkolenia „syryjskich demokratów” będą kontynuowane. Teraz, gdy grupy szkolone przez USA właściwie już nie istnieją, program po cichu zwija Donald Trump, napisał wczoraj „Washington Post”, powołując się na dwa anonimowe źrodła w prezydenckiej administracji. Rzeczniczka Białego Domu oraz przedstawiciele CIA nie chcieli wypowiedzieć się w tej sprawie.

Źródła „WP” twierdzą, że decyzja o wycofaniu się z bezproduktywnego programu zapadła już miesiąc temu pod spotkaniu Trumpa z szefem CIA Mike’em Pompeo oraz doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego Herbertem McMasterem. Nie została więc wypracowana podczas rozmowy Putin-Trump. Źródła gazety twierdzą jednak, że to gest dobrej woli pod adresem Moskwy, a niektóre amerykańskie media na nowo zaczęły załamywać ręce nad tym, jak to prezydent działa pod obce dyktando.

Sprawa może być jednak banalna: Trump przekonał się po prostu, że skuteczniejsze są inne formy wpływania przez USA na sytuację w Syrii. Zamiast wyrzucać pieniądze na szkolenie przypadkowych „demokratów”, lepiej popierać bitnych Kurdów w ich marszu na Ar-Rakkę, a potem zadbać, by zajęty przez nich obszar trafił pod jurysdykcję jakiegoś „rządu jedności narodowej”, a nie władz w Damaszku. Przymiarki do takiego „rozwiązania” są robione od ponad roku.

Exit mobile version