O całkiem nieznanych w Polsce Kurdach i ich kraju, strajk.eu rozmawia ze Sławomirem Malinowskim, reżyserem dokumentalistą, twórcą znanych i nagradzanych filmów dokumentalnych.
Skąd się wziął pomysł na wyjazd?
Najprościej mówiąc: z ciekawości. Od pewnego czasu wiele słyszymy o Kurdach. Przede wszystkim, że walczą z ISIS, że są bitni, nieustępliwi i nie dają się dżihadystom. Lecz na tym wiedza większości z nas o Kurdach i Kurdystanie się kończy. Podobnie było i ze mną ale któregoś dnia zadałem sobie pytanie, kim są, jaką mają historię, tradycję, kulturę?
Wcześniej coś o nich wiedziałeś?
Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia – niewiele. Ale musiałem przygotować dokumentację, wiedzieć gdzie i po co chcę jechać, z kim i o czym rozmawiać, co pokazać. Przed wyjazdem dużo więc czytałem, rozmawiałem ze specjalistami m.in. z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ale też z innych uczelni, spotykałem się z ludźmi, którzy mieszkali w Kurdystanie. Wypytywałem, porównywałem, sprawdzałem, potwierdzałem. Ten etap pracy nad filmem był dla mnie wielką frajdą bo wiele się nauczyłem. Powiem nieskromnie, wyjechałem zupełnie nieźle przygotowany. I wiedziałem jedno – nie chcę robić kolejnego filmu o wojnie i walczących Kurdach. Chciałem natomiast zrobić film o nich, ich życiu, sposobie postrzegania otaczającej ich rzeczywistości, kurdyjskiej mentalności. Zdjęcia zajęły nam dwa tygodnie i chyba w większości założone w scenariuszu cele udało nam się zrealizować. Czy w stu procentach? Na to pytanie będę mógł odpowiedzieć dopiero po zakończonym montażu. W każdym razie będzie to film o kraju, który sami nazywają podwójną kolebką ludzkości. Po pierwsze dlatego, że tam narodziła się cywilizacja, a po drugie, że jest tam coś, czego nie spotyka się nigdzie indziej na świecie.
Czyli?
Ludzie, ludzie, którzy nawet wrogowi, gdy będzie w potrzebie, udzielą pomocy.
Skąd wiesz?
Bo widziałem. Byliśmy w wielu miejscach, m.in. w obozie dla uchodźców w Baharda. Jak każdy, tak i ten jest podzielony na sektory, wśród nich sektor iracki. Irakijczycy, jeszcze nie tak dawno walczyli z Kurdami i to walczyli nieczysto, zbrodniczo… Wystarczy wspomnieć Chemicznego Alego i kilkaset tysięcy Kurdów: kobiet, mężczyzn i dzieci zamordowanych atakiem gazowym. Zadałem więc pytanie, które dla nas, Europejczyków jest oczywiste: dlaczego pomagacie wrogom, komuś, kto was mordował? Wierz mi, pytałem o to nie raz i nie dwa i to różnych ludzi: przedstawicieli elit politycznych i intelektualnych, spotkanych na ulicy przechodniów i ludzi gawędzących w kawiarni. Za każdym razem otrzymywałem taką samą odpowiedź: nie wolno zostawiać bez pomocy człowieka w potrzebie. Białemu, przedstawicielowi dumnej cywilizacji europejskiej to się w głowie nie mieści, prawda? W obozie tym spotkałem oficera irackiego, któremu dżihadyści zabili 11 letniego syna. Tylko za to, że gdy przeszukiwali jego dom i bili jego żonę, chłopak stanął w obronie matki. Przystawili mu do głowy lufę karabinu i pociągnęli za spust. Teraz ów oficer mieszka w Kurdystanie, ma dom, prąd, gaz i opiekę medyczną, dzieci chodzą do szkoły. A przecież wcześniej walczył z Kurdami. Sam mi to opowiadał. Takich jak on spotkaliśmy wielu.
Ty mi opowiadasz jakiś reklamowy klip o Kurdach bez skazy?
Nie, ja ci opowiadam tylko to, co widziałem. Nic na to nie poradzę. Żeby cię jeszcze dobić, powiem, co usłyszałem od Kurda, zwykłego mieszkańca Erbilu, zgadniętego na ulicy o wojnę i o ich stosunek do żołnierzy irackich. Powiedział „jeżeli kogoś nie lubisz, nie znaczy, że masz go nienawidzić”. Niby proste, logiczne, a przecież dla wielu jakże niepojęte. Zaskoczony?
W ogóle nic nie będzie w twoim filmie o wojnie?
Tak dobrze nie ma. Umyślnie unikaliśmy tych tematów, chcąc pokazać kurdyjskie społeczeństwo, ale wojna szła za nami jak zły cień. Kiedy zaczęła się ofensywa na Mosul, zauważalnie zwiększyła się liczba uzbrojonych w długą broń policyjnych i wojskowych patroli oraz agentów w cywilu. Nie kryli broni w kaburach. Na mieszkańcach Erbilu to nie robiło specjalnego wrażenia, przyzwyczaili się. Większa gorączka zapanowała tylko w szpitalach i to filmowaliśmy. Opieka lekarska w Kurdystanie irackim robi wrażenie. Koszty leczenia każdego obywatela pokrywa państwo, a sama opieka jest na wysokim poziomie. Prawie wszystkie operacje są wykonywane na miejscu. W razie konieczności przeszczepu serca pacjenta wysyła się do szpitala w Indiach. Na koszt państwa oczywiście. Specjalne względy mają peszmargowie i ich najbliżsi. Mogą się leczyć również w prywatnych klinikach i również na koszt państwa. Inni niestety za taką usługę muszą płacić. Ale co ciekawe – szefowie prywatnych klinik podjęli kilka dni temu decyzję – zapewne zbiegło się to z ofensywą na Mosul – że będą leczyć peszmargów bezpłatnie, na swój koszt. Kurdowie potrafią się jednoczyć jeżeli rzecz idzie o sprawy najważniejsze. Na koniec – stawka dzienna w szpitalu w Erbilu na jednego pacjenta wynosi w przeliczeniu za złotówki 40 złotych. W Polsce, przypomnę, coś około 8,50. I mają świetne jedzenie. Wiem, co mówię, bo jedliśmy w szpitalu, zaproszeni przez lekarzy dokładnie to samo, co otrzymują pacjenci. Żeby nie było niedomówień – zapłaciliśmy za to jedzenie.
Kurdowie myślą o niepodległości?
Oczywiście, ale patrzą na to realnie. W irackim Kurdystanie będzie referendum, co do którego nie mają złudzeń, że będzie uznane przez kogokolwiek na świecie, ale dla nich będzie sprawdzianem jedności i woli. Interesujące jest to, że kiedy się pytałem gubernatora Erbilu czy liczą na powstanie jednego państwa kurdyjskiego, odpowiedział, że niekoniecznie. Jest, mówił, przecież wiele państw arabskich. Może być i wiele państw kurdyjskich. Chodzi przede wszystkim o to, by mogli sami o sobie stanowić.
W Iraku, czy raczej w tym, co z niego pozostało, mają chyba najbliżej do swojego państwa. Jeśli Turcja się nie wtrąci…
Pewnie tak, choć gry wielkich lokalnych mocarstw toczą się swoim trybem, a ich, jakby to powiedzieć, tęsknota za samostanowieniem i niepodległością swoim. Kurdowie tak wiele razy zostali oszukani, tak wiele razy historia i przypadek stawały im na drodze, że nabrali pewnego dystansu do swych marzeń, pragnień, w końcu do swoich najbardziej podstawowych praw. Skupiają się teraz na stworzeniu takiej organizacji społecznej, która będzie jak najbardziej sprawiedliwa.
A jak to wygląda?
Nasz fixer, ze stopniem naukowym doktora, wykłada na uniwersytecie w Erbilu, wykłada też na jednym z polskich uniwersytetów. W Kurdystanie zarabia 3000 dolarów miesięcznie. Przyzwoicie. Teraz jednak dostaje tylko jedną trzecią. Państwo zmniejszyło mu pensje, bo wydatki wojenne mają pierwszeństwo. Jednocześnie gwarantuje, że wyrówna mu to, gdy zapanuje pokój. I on w to święcie wierzy, bo do tej pory państw kurdyjskie go nie oszukało. Bezpłatna jest opieka lekarska, edukacja, o roli kobiet w społeczeństwie kurdyjskim napisano już wiele. Tam tworzy się bardzo ciekawy sposób organizacji społecznej. Ich system wartościowania jest głęboko humanistyczny. A to przecież wyznawcy islamu, których w Polsce jednoznacznie traktuje się jako zagrożenie dla naszej cywilizacji, białej, cywilizowanej Europy, stojącej podobno wyżej niż ludność z tamtych terenów.
No tak, dla polskich patriotów islam jest religią zabójców.
Rozmawiałem z imamem dr. Basher Kh Al-Hadadem. Mówił z nami o islamie, jego islamie. Mówił, że Kurdowie nie godzą się na odbieranie przez kogokolwiek wolności i życia innym. Dziwił się i ubolewał jednocześnie, że Europa uważa wszystkich muzułmanów za zagrożenie, mimo że Kurdowie giną z rąk dżihadystów, walczą z ISIS, a przecież sami są muzułmanami. Kilka minut później słuchałem jego kazania w meczecie, kiedy wzywał peszmargów idących na wojnę do chronienia życia ludności cywilnej niezależnie od wyznawanej przez nią religii.
Kiedy zobaczymy film?
Prawdopodobnie jeszcze w marcu. Na razie wysyłam krótki zwiastun, na pewno zainteresuje czytelników strajk.eu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Maciej Wiśniowski