Biedroń, Czarzasty i Zandberg zwołali demonstrację przeciwko przemocy w Białymstoku. Kiedy przeczytałem o tym po raz pierwszy, pomyślałem, że to bardzo dobry pomysł. Kiedy wczoraj usłyszałem, jak Barbara Nowacka w TOK FM tonem mieszczańskiej paniki wiesza na nim psy, nie miałem już żadnych wątpliwości, że jest to pomysł znakomity.
Byłem na miejscu, widziałem to wszystko – bestialstwo kiboli, napędzanych wódką, dopalaczami i fake newsami, strach przenikający się z tęczowymi barwami na twarzach osób uczestniczących w marszu, chaos i apatię funkcjonariuszy policji, których dowództwo w normalnym kraju, po kompromitacji na taką skalę, mogłoby już zarządzać co najwyżej ochroną marketów. Sceny z Białegostoku na filmach i relacjach zobaczyło też kilka milionów osób.
Jest w tym kraju całkiem spora grupa obywateli, dla której postulaty LGBT, prawa kobiet czy ogólnie prawa człowieka są ważnymi kwestiami politycznymi i głosują na partie, które dają nadzieję na ich realizację. Bo mają przyjaciół gejów, bo córka jest lesbijką, bo sami nie odnajdują się w heteronormie i sztywnych rolach płciowych, albo po prostu cechuje ich elementarne poczucie empatii. Jest też znacznie większa grupa obywateli, myślę, że może stanowić więcej niż 2/3 społeczeństwa, którzy nie akceptują przemocy jako narzędzia wyrażania politycznych racji, dla której obrazki zalanych krwią kobiet, kiboli kopiących drobnych chłopców i zwierzęcych ryków nacierających hord były doznaniem trudnym.
Lewicowa koalicja, organizując uliczną demonstrację poparcia zaatakowanych i potępienia agresorów odpowiada na polityczne i przede wszystkim – emocjonalne potrzeby tych dwóch grup. Szczególnie Adrian Zandberg mówiący o tym, że „są dwie strony i można albo stanąć po stronie tych, którzy biją, albo stanąć w obronie tych, którzy są bici” wysłał jasny sygnał, gdzie sytuuje się jego formacja wyborcza. To takie wypowiedzi i takie sygnały budują więź wyborcy z ugrupowaniem, dając mu poczucie, że reprezentuje jego wartości i spełnia jakże ważne w polityce, afektywne potrzeby.
Są takie momenty, w których trzeba szybko i jednoznacznie opowiedzieć się za daną stroną. Nie dlatego, że wymaga tego kalkulacja potrzeb segmentów społecznych, a zwykła ludzka przyzwoitość. Politycy lewicowej koalicji pokazali, że stać ich na to, co nie tylko stawia ich w dobrym świetle, ale również wzmacnia stopień zaufania.
Grzegorzowi Schetynie, podczas potępiania białostockich wydarzeń, przez konserwatywną grdykę nie przeszło nawet słowo „homofobia”. A to właśnie nienawiść do osób LGBT, fałszywe informacje na temat ich celów i zamiarów sączące się od początku sezonu wyborczego z ust polityków PiS, reżimowych dziennikarzy, Wiadomości, Panoramy i Teleekspresu, stworzyły atmosferę przyzwolenia na przemoc.
Lider PO posłał do boju swojego wasala, Barbarę Nowacką, odpowiedzialną w obozie liberalnym za zabezpieczanie lewego skrzydła i atakowanie lewicy. Nowacka obwieściła, że mieszkańcy Białegostoku pragną teraz spokoju, nie kolejnej demonstracji. Rozumiem, że tak jak Schetyna uważa, że wie najlepiej, czego pragną Polacy, tak też Nowacka próbuje wnikać w stany mentalne ofiar homofobicznych agresji.
Lewicowy sojusz to również oferta dla obywateli, którzy mając deklaratywnie lewicowe, bądź jakoś tam postępowe poglądy, z powodu strachu przez PiS głosowali na Platformę Obywatelską. Teraz, kiedy wiadomo już, że wódz Schetyna w walce z Kaczyńskim nie ma żadnych szans, a zwycięzca wyborów jest praktycznie przesądzony, osoby te mogą poszukiwać bardziej wiarygodnych i bliższych ich sercu opcji politycznych. A również wielu liberałów, zwłaszcza tych otwartych w kwestiach światopoglądowych, głosuje na PO w rękawiczkach i z zatkanym nosem. Formacja jasno deklarująca poparcie dla praw osób LGBT, wspierająca ich na ulicy, mająca w swoich szeregach Roberta Biedronia, czyli polityka pomostowego – łączącego lewicę z centrum, ma szansę stać się dla nich pierwszym wyborem przy urnach jesienią tego roku.
Lewicowa koalicja powinna oczywiście trzymać się swoich socjalnych pryncypiów, lecz mając tak słabego i skompromitowanego przeciwnika jak Platforma Obywatelska, nie sposób nie połasić się na część jego elektoratu. Wyborców PiSu, nakarmionych 500 plus, trzynastkami, ciągle jeszcze zadowolonych ze wzrostu płac, Czarzasty, Zandberg i Biedroń raczej nie przekonają. Do wzięcia są jednak rozgoryczeni liberałowie. Akcja „Białystok” to pierwszy krok do wyjścia lewicy z niszy, dlatego kibicuję jej z całego serca.