Site icon Portal informacyjny STRAJK

Litwa jak lusterko

Litewski nacjonalizm jest bliźniaxzo podobny do naszego, fot. wikimedia commons

Stosunki polsko litewskie są najgorsze od 25 lat. Po zmianie rządów w Polsce nic nie wskazuje, by coś mogło się w tej mierze zmienić, chyba że na gorsze, jeśli wziąć pod uwagę nacjonalistyczne tony pobrzmiewające w przemówieniach oficjeli. Z drugiej jednak strony litewska sytuacja jest lustrzanym odbiciem atmosfery i sytuacji w niegdyś bratniej Polsce.

„Litwini oszaleli”  – mówią obserwatorzy litewskiego życia politycznego. Konflikt z polską mniejszością już dawno wyszedł poza ramy dopuszczalne w Unii Europejskiej, ale dziwnym trafem nikomu w Brukseli to nie przeszkadza. Litwa zmaga się nie tylko z wybuchem agresywnego nacjonalizmu. Do tego trzeba doliczyć wciąż trudną sytuację ekonomiczną, mimo odnotowywanego od kilku lat wzrostu PKB i fatalną sytuację demograficzną. Specjaliści przewidują, że jeżeli w tym tempie Litwa (jak i inne kraje bałtyckie) będzie się wyludniać, to w 2030 roku nie będzie tam już nikogo, kto byłby w stanie opowiedzieć o drodze niepodległej Litwy od wyjścia ze składu ZSRR do wejścia w skład Unii Europejskiej. Na to nakładają się zastanawiająco podobne do polskich zachowania litewskiej klasy politycznej.

Gospodarka

Litwa została członkiem Unii w 2004 r. i natychmiast odczuła to jej gospodarka – wzrost był niemal dwucyfrowy. W 2009 roku tąpnęło jednak tak silnie, że PKB spadło w ciągu roku o 15 proc. I choć w następnych latach litewska gospodarka wróciła na ścieżkę wzrostu, skutki katastrofy odczuwa do dzisiaj i są one naprawdę poważne. Wysokość PKB plasuje ją na dość odległym 23. miejscu wśród państw Unii i choć dług wewnętrzny to ledwie 38,3 proc. – nie odbija się to nijak na sytuacji ekonomicznej i na nastrojach ekonomistów ani zwykłych ludzi. Litwa musi bowiem ponosić skutki wzięcia kredytów komercyjnych poza MFW, dziś wysoko oprocentowanych. Trzeba zatem, i rząd to robi, ciąć wydatki socjalne. Niemal w ogóle nie wzrasta produkcja przemysłowa, spada eksport, a bezrobocie wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie – 13,4 proc. Nastroje społeczne są złe, a co gorsza ludzie wyrażają je nogami, czyli emigrują deklarując na dodatek, że powrót nie wchodzi w ich plany na przyszłość.

Społeczeństwo

Depresyjne nastroje społeczne są żyzną glebą dla wzrostu fali nacjonalizmu. Ma on na Litwie dwa kierunki – polski i rosyjski.  W rusofobii Litwini mogą konkurować chyba tylko z Polakami – z tą wszakże różnicą, że mają u siebie dość pokaźną mniejszość rosyjską (około 5 proc. ogólnej liczby ludności), która może służyć (i służy) jako dyżurny straszak oraz odpowiedź na większość problemów społecznych i ekonomicznych. Wydarzenia na Ukrainie, zajęcie Krymu i wojna w Donbasie są powodem do podkręcania społecznego lęku, w jakiejś mierze być może uzasadnionego, ale jednocześnie świetnie zastępującego odpowiedzi na pytania, jak władze zamierzają stawić czoła pozostałym problemom ekonomicznym i demograficznym.

Natomiast nacjonalizm litewski, skierowany przeciwko litewskim Polakom, to oczywiście produkt historycznie umocowanych fobii litewskich, ale też i polskiej niezręczności i niemądrych, delikatnie mówiąc, zachowań polskich polityków.

– Oczywiście w stosunkach polsko-litewskich jest wiele litewskich fobii. Tylko nasz grzech polega na tym, że my ich w nich umacniamy. Oni się nas boją. Możemy z tego się śmiać, ale tak jest. Jesteśmy 10 razy od nich więksi – mówił mi w połowie 2015 roku prof. Jan Widacki, w latach 1992-96 ambasador Polski na Litwie.

Na dodatek polscy politycy poprzedniego rządu zrobili – jeśli nie wszystko, to naprawdę wiele, by wspomniane fobie wzmocnić i uzasadnić. Premier Tusk wygłaszający wojownicze przemówienie pod Ostrą Bramą, bez uzgodnienia tego ze stroną litewską, minister Sikorski przemawiający jak udzielny wielkorządca i upokarzający litewską ambasador, słowem, polska strona popracowała nad tym, by Litwinom dać do ręki argumenty usprawiedliwiające ich nacjonalistyczne akcje przeciwko polskiej mniejszości.

Aleksander Nosowicz, rosyjski politolog z Bałtyckiego Uniwersytetu w Kaliningradzie twierdzi, że konflikt miedzy Wilnem a Warszawą jest na rękę Brukseli, która jakoby obawia się wzmocnienia roli Polski w Europie i zagrożenia z tej pozycji dominacji Niemiec, dające stabilność i przewidywalność naszemu kontynentowi. Niezależnie od tego, na ile jego teoria ma sens, sama wypowiedź nieźle charakteryzuje, w jaki sposób postrzega się Polaków – jako mających ambicje ale kompletnie nieprzewidywalnych i zagrażających spokojowi Europy ludzi.

Litewski nacjonalizm, podobnie jak polski, ułatwia rozumienie świata ludziom poszkodowanym przez przemiany ekonomiczne, czyni świat bardziej zrozumiałym i nie wymaga myślenia podczas szukania winnych trudnej sytuacji materialnej.  Strach przed Rosją i jednoczesna łatwość rzucania oskarżeń na każdego, kto stwarza władzy problemy jako agenta Kremla albo „pożytecznego idioty Putina”, jest na Litwie instrumentem używanym z zapałem godnym lepszej sprawy. Niezależnie od tego, jak ocenia się działalność i wypowiedzi przedstawicieli polskiej mniejszości w litewskim Sejmie, oskarżenia jej reprezentantów o pozostawanie na rosyjskim żołdzie zamiast dyskusji niedobrze świadczą o umiejętności rozwiązywania rzeczywistych problemów kraju. To też bardzo upodabnia Litwę do Polski.

Teorie spiskowe

Litwa, tak jak jej zachodni sąsiad, nurza się po szyję w walce z dziedzictwem komunizmu. To nie tylko próby napisania historii na nowo, przedstawienia lat powojennych jako okupacji gorszej od niemieckiej, ale też lustracja. I, podobnie jak w Polsce, samozwańczy tropiciele agentów komunistycznych szukają ich na najwyższych szczeblach władzy. I oczywiście znajdują.

Problemy prezydent Dalii Grybauskajte są łudząco podobne do sytuacji, w której znalazł się Lech Wałęsa. Od kilku lat plotka o współpracy Grybauskajte dla radzieckich służb specjalnych pojawia się uporczywie w litewskiej przestrzeni informacyjnej. Wyciągano dokumenty z jej pracy w czasie studiów w leningradzkiej fabryce Rot Front, która miała się znajdować pod kuratelą KGB i twierdzono, że werbował ją do pracy w organach bezpieczeństwa sam generał Czebrikow, szef KGB. Podciągano pod z góry określona tezę wszelkie fakty, mogące świadczyć na niekorzyść litewskiej prezydent, roztaczano atmosferę podejrzeń i insynuacji. Przekopano życiorys jej i jej rodziców, utrzymując, że jeżeli ojciec współpracował z KGB, to i córka z pewnością poszła w jego ślady. Owszem, nie ma żadnego dokumentu, potwierdzającego rzekomą współpracę Grybauskajte z radzieckimi specsłużbami, ale to nie przeszkadza twórcom tej plotki uporczywie ja pielęgnować i kolportować wszelkimi możliwymi sposobami.

Ostatnio objawił się kolejny badacz przeszłości Dalii Grybauskajte – Zigmas Vaishvila. Nie byle kto, bo współtwórca Sajudisu, odpowiednika polskiej Solidarności. Ten działacz, tamtejszy odpowiednik Krzysztofa Wyszkowskiego, poświęcił swój czas i pracę, by wytropić i udowodnić agenturalność prezydent Litwy. Zwrócił się w tym celu do rosyjskiego MSZ z prośbą, by potwierdzono, czy Dalia Grybauskajte znajdowała się w składzie delegacji radzieckich uczonych do USA. Problem, wg. Vaishvily polega na tym, że Litwa jej tam nie kierowała. To oznaczać by miało, że zrobiło to radzieckie MSZ.

Rosjanie z pewnością byliby zachwyceni, mogąc dać komuś do ręki twardy dowód na wysokie zaufanie radzieckich służb dyplomatycznych. Jednak, powołując się na obowiązującą ochronę danych osobowych, odmówili łowcy agentów dostępu do informacji. Chyba, że sama Grybauskajte by o nie wystąpiła. Ta z kolei, choć gorąco zachęcana przez Vaishvilę, by ostatecznie oczyścić się od podejrzeń, odmówiła zwrócenia się do Rosjan o dokumenty, mogące raz na zawsze uciąć insynuacje.

Ukraiński portal firstsocial.info, opisując tę sytuację, zwraca uwagę, że Dalia Grybauskajte, odmawiając poddania się tej weryfikacji, zgadza się na to, by plotki i nie poparte niczym oskarżenia cały czas były obecne w przestrzeni publicznej, a podejrzenia towarzyszyły jej bez końca. To przecież wypisz, wymaluj, odzwierciedlenie sytuacji z Lechem Wałęsą.

Atmosfera lepkich podejrzeń, fatalne stosunki z wschodnim sąsiadem, łaskawe spojrzenia władzy na ruchy nacjonalistyczne to wszystko upodabnia Litwę i Polskę do siebie w stopniu większym, niż nam się wydaje.

[crp]
Exit mobile version