Antysemickich okrzyków ze strony grupy doskonale zorganizowanych kiboli ŁKS nie da się niczym usprawiedliwić – ani niską rangą meczu, ani brakiem środków na jego zabezpieczenie. Kibole zaczynają zagrażać społeczeństwu i samym sobie.
Derby Łodzi, niegdyś mecz pierwszoplanowych i zasłużonych drużyn, zawsze był z jednej strony piłkarskim świętem, a z drugiej okazją do walk między zwalczających się wzajemnie grupami kibiców obu klubów. Obecnie ŁKS i Widzew Łódź znajdują się w III lidze, co nie zmieniło nawet na jotę ani poziomu wzajemnych wyzwisk, ani poziomu agresji.
Podczas niedzielnego spotkania Widzewa i ŁKS, nie było na stadionie ŁKS kibiców Widzewa. Była to spowodowane decyzją władz miasta. Efekt? Zamieszki w centrum Łodzi. Kibice Widzewa najpierw pokojowo protestowali przed Urzędem Miasta, by potem zaatakować policjantów i rozpocząć burdy. Zatrzymano 29 osób.
– Do tego zabezpieczenia policja przygotowywała się od dawna. Inicjowaliśmy wiele spotkań z przedstawicielami obu klubów. Bazując na wcześniejszych doświadczeniach, rozpoznaniu środowiska i różnych sygnałach przewidzieliśmy reakcje na wszelkie naruszenia prawa. – mówiła „Dziennikowi Łódzkiemu” mł. insp. Joanna Kącka, rzecznik KWP w Łodzi.
Następnego dnia popisali się kibice ŁKS, którzy pod nieobecność kiboli z drużyny przeciwnej dali koncert antysemickich okrzyków, doskonale słyszalnych dzięki nagłośnieniu, które mieli ze sobą. Oczywiście odpalili też race. „Żydzew kurwa”, czy „Jebać Żydzew”, to tylko niektóre z bogatej palety antysemickich wrzasków.
Poziom agresji werbalnej musiał być tak wysoki, że do tej pory wierny zwolennik kibiców ŁKS i inicjator odznaczenia ich radny PO, Paweł Bliźniuk, po ostatnim meczu wycofał się ze swojego pomysłu.
Normalni ludzie mają prawo oczekiwać, kiedy państwo polskie podejmie jakiekolwiek działania mające na celu spacyfikowanie tej wybitnie szkodliwej dla otoczenia grupy.