Seria głośnych decyzji, efektownych zapowiedzi o zwrocie nieruchomości i wypłacie odszkodowań, wzruszenie lokatorów, którym w końcu przyznano rację – tak było na posiedzeniach komisji weryfikacyjnej Patryka Jakiego. W praktyce poszkodowani mieszkańcy budynków ciągle nie zobaczyli odszkodowań, a sprawy konkretnych budynków ciągle są rozpatrywane przez sądy.
Jaki niejednokrotnie sugerował również, że lokatorzy, których „prawowici właściciele” w ten czy inny sposób zmusili do wyprowadzki, będą mogli wrócić do dawnych mieszkań. Mówiono nawet o obowiązku „niezwłocznego” sprowadzenia zainteresowanych lokatorów pod ich dawne adresy, czym miało się zająć miasto. Praktyka okazała się jednak rozczarowująca. Po latach do dawnych miejsc zamieszkania są zdecydowane wrócić cztery rodziny. Nie mogą jednak tego zrobić, dopóki miasto nie stanie się znowu, w świetle prawa, właścicielem nieruchomości. Do tego zaś nie wystarczy głośna decyzja komisji. Przepisy o jej funkcjonowaniu nie nakazują właścicielom zwracania budynków – w efekcie ci tego nie robią. Władze Warszawy założyły w przypadku sześciu obiektów sprawy sądowe. Te toczą się powoli.
– Miasto nie może przejmować zarządzania nieruchomościami, bo ustawodawca nie wskazał, kto wydaje tytuł egzekucyjny. Coś, co dobrze wyglądało na papierze, nie okazało się skutecznym rozwiązaniem – powiedział „Gazecie Wyborczej” wiceprezydent Warszawy Paweł Rabiej (Nowoczesna), niegdyś sam zasiadający w komisji weryfikacyjnej.
Nieco większa grupa lokatorów skorzystała z możliwości powrotu do komunalnego czynszu. Dotyczy to ok. 50 osób, które nadal żyją w zreprywatyzowanych budynkach, których proces zwrotu został podważony przez komisję.
A co z odszkodowaniami i zadośćuczynieniami, które komisja Jakiego przyznawała odpowiednio za poniesione szkody majątkowe oraz cierpienia, jakie spowodowała konfrontacja z „czyścicielami kamienic” i powracającymi „prawowitymi właścicielami”? Odpowiedź jest niestety jednoznaczna – żadna lokatorka ani lokator nie dostali do tej pory ani grosza. Dlaczego? Tu też władze miasta czekają na wyroki sądów w sprawach konkretnych budynków. Liczą się z możliwością obalenia decyzji komisji o anulowaniu poszczególnych działań reprywatyzacyjnych, co będzie również oznaczało, że lokatorzy nie mają prawa do żadnego pieniężnego zadośćuczynienia.
Nawet ściąganie środków na wypłatę przyznanych odszkodowań kuleje. Pieniądze miały być wpłacane na specjalne miejskie konto przez osoby, które drogą reprywatyzacji weszły w posiadanie nieruchomości, a następnie ją spieniężyły, sprzedając cały budynek lub wszystkie znajdujące się w nim lokale. Komisja, nie mając możliwości odebrania im budynku, nakazała „zwrot równowartości nienależnego świadczenia”. Gdyby każdy uwikłany w reprywatyzację podporządkowywał się decyzjom Jakiego, na koncie byłoby blisko 90 mln złotych. Na razie, jak podaje „Gazeta Wyborcza”, jest 12 mln i przed zapadnięciem wyroków sądowych miasto nie zamierza przekazywać tych pieniędzy lokatorom.
Taki stan rzeczy dość jednoznacznie pokazuje, że rację mieli obrońcy praw lokatorów, aktywiści lewicowi i miejscy, którzy od miesięcy oceniali, iż działalność komisji jest spektaklem, który ma podbijać Patrykowi Jakiemu (przed wyborami samorządowymi) i całemu PiS słupki popularności. Temu tylko w praktyce posłużyły efektowne decyzje, takie jak anulowanie reprywatyzacji budynku, w którym żyła słynna liderka lokatorskiego oporu, zamordowana Jolanta Brzeska, czy nakaz zwrotu nienależnego świadczenia przez osoby, które „odzyskały” kamienicę przy Noakowskiego 16. W praktyce zaś brak tzw. dużej ustawy reprywatyzacyjnej i tak uniemożliwia skuteczne przeciwstawianie się patologii reprywatyzacyjnej i naprawienie szkód, które już przyniosła.