Site icon Portal informacyjny STRAJK

Małe es

www.facebook.com/damian.duszczenko/photos_all?ls

Od dzieciństwa karmiono mnie Wielkim Mitem Solidarności. Lech Wałęsa był bohaterem – człowiekiem z ludu, który wywiódł go z ziemi totalitarnej, domu niewoli. Przynależność do wielkiego ruchu z lat 1980-81 było glejtem na uczciwość, odwagę, sprawiedliwe postępowanie. Przyjęcie naiwnej optyki walki dobra ze złem było tym łatwiejsze, że – jak, co tu ukrywać, większość Polaków – nie byłem w stanie skonfrontować jej z biograficznymi opowieściami przodków: jeśli ktoś w rodzinie gdzieś należał – czy to do PZPR z powodów koniunkturalnych czy to do Solidarności jako dzisięciomilionowa szara masa – nigdy nie uważał tego za doświadczenie ważne, powiedzielibyśmy: formujące. Dla większości Polska jest i była ciężką przypadłością, z którą trzeba spróbować przede wszystkim jakoś przeżyć. Powinniśmy przestać się tego wstydzić.

Potem człowiek naturalnie dojrzewał. Przestałem się dziwić, że upolityczniona część młodych ludzi odrzuciła ten mit. Najpierw zrobiła to prawica, wybierając czczenie powstania warszawskiego czy żołnierzy wyklętych, co jest łatwe o tyle, że wiąże się z miłością do ludzi nieżywych. Później lewica, próbująca przez jakiś czas dopatrywać się w solidarnościowym zrywie zapomnianych wątków postępowych, egalitarnych czy feministycznych. Ale problem w tym, że bohaterowie tamtych lat żyją. I często są bucami. Czasem mają się dobrze, pouczając dzisiaj, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, więc zamknijcie mordy (i głosujcie na liberałów). A czasami mają się nieco gorzej, twierdząc że inteligenckie elity zdradziły robotników, więc zamknijcie mordy (i głosujcie na PiS). Spór polityczny w Polsce jest w istocie kłótnią wewnętrzną solidaruchów, której przedstawicieli zobaczymy dzisiaj na obchodach podpisania Porozumień Sierpniowych i który – jeśli chcemy zbudować tu nowoczesne, wolne społeczeństwo – należałoby odrzucić. I naprawdę nie musi się to wiązać z nierozsądną gloryfikacją okresu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – państwa, którego bronić można przede wszystkim argumentem z ”realizmu politycznego” i względnego (słabego, ale zawsze) bezpieczeństwa socjalnego. To wydaje mi się za mało.

Wczoraj uczestniczyłem w proteście pracowników Huty Szkła w Zawierciu, którym pracodawca nie płaci od wielu miesięcy  (rzucając od czasu do czasu kilkusetzłotowe odczepne lub rozdając wyroby szklane, które pracownicy muszą sami sprzedawać). Instytucje państwa jak Państwowa Inspekcja Pracy, władze samorządowe i sądy są bezsilne i nie chcą lub nie potrafią rozwiązać sprawy zgodnie z prawem i poczuciem elementarnej sprawiedliwości. Właścicielem huty jest człowiek całkowicie bezkarny i można odnieść wrażenie, że ma tego pełną świadomość. Podczas pikiety pod urzędem miejskim do protestujących wyszła przedstawicielka NSZZ ”Solidarność”, a przy okazji radna miejska (czyli koleżanka szefa huty, który też jest radnym) Małgorzata Benc, która stwierdziła, że pracownicy są sami sobie winni, bo powinni pójść do innej pracy (nowa wersja ”zmień pracę i weź kredyt”). To trochę dziwne, bo uczestnicy demonstracji – pracownicy, działacze Partii Razem, związkowcy OPZZ i niezrzeszeni – stawili się na miejscu wiedzeni poczuciem solidarności właśnie, biorąc dzień wolny i przyjeżdżając często z odległych zakątków Polski. Nie było tam także KOD-u i innych nominalnych ”demokratów”. Jak widać to małe, codzienne, wymagające sporego wysiłku małe ”s” nie ma wiele wspólnego z pompatycznym, wielkim ”S”, które podają nam dziś do ust, żebyśmy się tym nażarli.

Exit mobile version