W „Innej Rzeczpospolitej”, wydanej zaledwie rok temu książce, opisującej jednak zupełnie inną rzeczywistość, Jan Sowa postawił tezę o dwóch wzorcach, na które patrzą podzielone polskie prawice: narodowi konserwatyści szukają odpowiedzi w przeszłości i polskiej historii, zaś liberałowie bezmyślnie kopiują wzorce zachodnie, niezależnie od tego, na ile przystają one do krajowej rzeczywistości. I tak w latach 90. za sprawą tej drugiej grupy Polska weszła na tory neoliberalizmu – modnego wówczas po tej i drugiej stronie Atlantyku trendu, w którym wygrywają najsilniejsi, a owoce ich zwycięstw w magiczny sposób mają skapywać w dół, na tych słabszych.
Krok ten – co świetnie pokazało ostatnie 25-lecie – był o tyle pozbawiony sensu, że to właśnie nasz kraj był słabszy, a inne były silniejsze i zamiast stać się kopią państw Unii, zamieniliśmy się w rezerwuar taniej siły roboczej, przykręcającej śrubki do koreańskich telewizorów pod Wałbrzychem, pucującej szklanki w Manchesterze czy naprawiającej cieknące krany pod Paryżem.
Teraz dokładnie ten sam błąd – ślepego podążania za wzorcami, które dla nas samych są kompletnie nieopłacalne – popełnia PiS i sprzyjająca mu część prawicy. Mariusz Błaszczak nie wywodzi przecież swojej islamofobii z historii Polski – wprost powtarza, „małpuje” po politykach francuskich, niemieckich, brytyjskich, węgierskich. Obecny rząd bez jakiejkolwiek refleksji przyłącza się do fali narodowych szowinizmów, obejmujących całą Europę – od Niemiec, w których szokująco wysoki wynik zdobyła rasistowska i antymigrancka Alternatywa dla Niemiec, przez rozbierającą na plaży muzułmanki Francję po Wielką Brytanię, która wypisała się ze wspólnoty w dużej mierze na fali ksenofobicznej kampanii radykalnej prawicy. Mowa nie tylko o LePen, Farage’u czy Petry. Na naszych oczach rozpada się – oczywiście pod wieloma względami wadliwy – projekt solidarnej Europy; dzieje się to również za sprawą rządów, jakich nie można określić mianem skrajnej prawicy, jak np. niemiecka koalicja CDU-SPD, która właśnie szykuje się do odebrania tysiącom migrantów z Unii Europejskiej części praw socjalnych. Zastępuje go suma egoizmów.
Tymczasem, jak pokazują kolejne ataki na Polaków w Wielkiej Brytanii (podobne pewnie już niedługo pojawiają się i w innych państwach, w których żyją nasi rodacy), to my na tej rosnącej fali nacjonalizmu tracimy, bo Polska jak dotąd była głównie beneficjentem unijnej solidarności i idei tworzenia ponadnarodowej wspólnoty. Rząd PiS zachowuje się tak, jakby jednocześnie chciał mieć ciastko i je zjeść, bronić praw migrantów (chociaż oczywiście tylko polskich) i podążać za ksenofobicznym tłumem. Błaszczak czy Waszczykowski zdają się uważać, że uda się im przekonać kogokolwiek, że Polak na zmywaku ma inną wartość niż Pakistańczyk lub Irakijczyk. Trudno powiedzieć, czy jest to dowód na zaczadzenie umysłów przez ideę narodowej dumy, czy też element jakiejś niemądrej gry, ale taka polityka nie ma szans na sukces. Nie da się jednocześnie być nacjonalistą i występować przeciwko nacjonalizmowi. A ten w dzisiejszej Europie i świecie poza tym, że jak zawsze nieetyczny i moralnie wstrętny, jest także po prostu niezgodny z polskim interesem.