„Jeszcze 20 zabitych i będzie Boże Narodzenie!” – ten czarny humor odnosi się do tempa „feminicydów” (zabójstw kobiet przez partnerów) we Francji. Od początku roku było ich już 137. Paryską manifestację przeciw przemocy wobec kobiet otwierał kolektyw My Wszystkie z transparentami i napisami przeciw gwałtownemu patriarchatowi i państwu. „Wymiar sprawiedliwości to wspólnik, państwo jest winne!” – skandowały uczestniczki. Podobnie było w 30 innych miastach.
Z kobietami manifestowali też mężczyźni – manifestację poparły lewicowe związki zawodowe, „żółte kamizelki” i 70 innych organizacji, partii i stowarzyszeń. Przeważał fioletowy kolor kart z hasłami, kolor, który powinien być kojarzony z walką kobiet i feminizmem. Przeważało surowe potępienie męskich gwałtów, ale było też trochę humoru: „Wyzwólcie się od samców, zostańcie lesbijkami”.
„Męska dominacja drży!” – można było przeczytać na gołym biuście jednej z manifestantek Femenu. Działaczki, które tradycyjnie przyciągają najwięcej fotografów, demonstrowały w ten sposób swoje krótkie komunikaty: „Patriarchat na kolana!”, „Cel: obalenie patriarchatu!”, „Nie chciałam umierać!”… Było ich ok. kilkadziesiąt, grały zombie zabitych kobiet, policja nie interweniowała.
W Paryżu na manifestację przyszło ponad 50 tys. ludzi, to wielki sukces. We Francji seksistowskie traktowanie, czy agresje seksualne należą do codzienności, jak w innych krajach. Wiele kobiet odmawia zgłaszania przemocy w rodzinie, ze strachu lub miłości; statystyki rzadko oddają (gorszą) rzeczywistość. Brak poczucia bezpieczeństwa i obojętność władzy wywołuje coraz żywsze protesty. „To była historyczna manifestacja” – mówiła jedna z organizatorek Caroline de Haas, przekonana, że „świadomość tych problemów w społeczeństwie bardzo wzrosła”.