Dla wsi PiS to taki PSL, tylko trochę bardziej.
Do tej pory każdy posiadacz mórg, gdy jego latorośl chciała się kształcić i emigrować do miasta, opychał jakiś spłachetek gleby za przyzwoitą kasę i już miał kapitał na świetlaną przyszłość dziecka. Od maja ten niecny proceder się skończy. PiS przywiąże chłopa do ziemi bardziej niż średniowieczne przepisy prawne. Rząd przyjął projekt ustawy o kształtowaniu rynku rolnego.
Miastowi wiedzą, że jak mają jakąś nieruchomość, czyli domek lub mieszkanie i nieruchomość ta jest wpisana do księgi wieczystej jako ich własność, to mogą z nią zrobić co im się żywnie podoba. Sprzedać, wynająć, dać w zastaw albo oddać kościołowi katolickiemu w zamian za serię zdrowasiek.
Miastowych PiS na razie nie rusza. Umyślił sobie jednak, że wsiowych trzeba bronić przed nimi samymi. Wykoncypował zatem prawo stanowiące, że obrót ziemią będzie możliwy tylko po uzyskaniu zgody Agencji Nieruchomości Rolnej. Agencja musi zaakceptować każde przeniesienie prawa własności prywatnej gruntu. Choćby to było przejęcie w spadku po rodzicach ziemi, czy przekazanie darowizny. I jak ANR się nie zgodzi na przekazanie ziemi spadkobiercom, to będzie mogła ją nabyć po cenie przez siebie ustalonej. A ponieważ nie będzie listy kryteriów, wedle których Agencja będzie mogła zgodę bądź niezgodę wyrażać, to wszystko będzie zależało od widzimisię urzędnika. Mianowanego przez PiS urzędnika.
Jak się zatem chłop dogada z sąsiadem, że opchnie mu hektar pod lasem, jak ustalą cenę i obalą dwie połówki, to i tak do notariusza przyjdzie Agencja z własnym rzeczoznawcą i własną wyceną i to ona kupi pole po zaproponowanej przez siebie cenie.
Ponieważ za ustawą i ANR stoi PiS, to koncepcji nie sprzeciwi się największy latyfundysta w Polsce czyli kościół katolicki. Setki tysięcy należących do niego hektarów będą płynniejsze od rtęci. A jak proboszczowi zachce się opchnąć hektary, to zrobi to komu będzie chciał, a na dodatek z błogosławieństwem Agencji i po cenie, jaką sobie wymyśli.
Jeśli komuś wydaje się, że takiego numeru nie da się wyciąć w demokratycznym państwie prawnym należącym do Unii Europejskiej w drugiej dekadzie XXI wieku, niech zajrzy na strony internetowe resortu rolnictwa. Projekt ustawy „o ziemi” wisi tam od 8 stycznia. A teraz stał się już oficjalną propozycją rządu.
Oficjalnie resort przygotował ten projekt, bo 1 maja kończy się 12-letni okres ochronny na zakup ziemi rolnej przez cudzoziemców. Chodziło więc o wydłużenie tej ochrony na kolejne lata. I dlatego zostanie zamrożona na pięć lat sprzedaż ziemi rolnej z zasobów skarbu państwa. Będzie można ją tylko na ten okres wydzierżawić.
Co to ma wspólnego z cudzoziemcami? Pewnie to samo, co paragrafy stanowiące, że morgi mogliby nabywać wyłącznie rolnicy indywidualni, którzy samodzielnie prowadzą gospodarstwo. A ponieważ mogliby być podstawieni przez jakiegoś cudzoziemca, to bez zgody sądu nie mogliby jej przez co najmniej dziesięć lat zbyć, obciążyć lub oddać w użytkowanie. Zakazem kupna pól i łąk byliby też objęci ci, którzy mają więcej niż 300 hektarów.
W ustawie jest też coś, co cudzoziemcowi rzeczywiście uniemożliwi kupno ziemi – nabywca otóż musi przynajmniej pięć lat mieszkać w gminie, na której terenie jest położona dana działka, mieć kwalifikacje rolnicze i osobiście pracować w prowadzonym przez siebie gospodarstwie. Jakby tego było mało, to dochody z tego tytułu muszą stanowić co najmniej jedną czwartą wszystkich dochodów takiego rolnika, o ile jego gospodarstwo ma więcej niż 20 ha. Bo jak ma mniej, to PiS pozwoli mu dorobić poza rolnictwem.
W 2014 roku ziemia rolna podrożała w Polsce prawie o jedną czwartą. W tamtym roku już tylko o 11 procent. Gdy wejdzie nowa ustawa, i prawie nikt poza ANR nie będzie mógł kupić ziemi, to ceny polecą na pysk. Zyskają tylko ci, którzy mają przychylność ANR. Sposobów na jej zdobywanie jest wiele, ale najskuteczniejszym jest przysporzenie korzyści majątkowej urzędnikowi. W łapę dawać mogą ci, co mają, czyli najbogatsi, dlatego rynek spodziewa się, że gdy ceny polecą, to nabywcami ziemi będą dzieci i wnuki tych, którzy dziś mają po 300 hektarów i więcej..
Specjaliści od polityki wieszczą w związku z tym odwrócenie się wsi od PiS. Słusznie, skądinąd. Stanisław Żelichowski, były poseł PSL, raczy media takimi oto przemyśleniami: „Coraz więcej jest na wsi ludzi, którzy zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje, rośnie ich frustracja. Była wina, musi być i kara – ludzie sami muszą się przekonać, jak bardzo zbłądzili, głosując na PiS”.
Tylko, że tak się składa, że wszystko, co resort Jurgiela pomieścił w nowelizacji ustawy, jest żywcem zerżnięte z projektu ustawy sprzed prawie 2 lat. Projektu autorstwa partii o nazwie Polskie Stronnictwo Ludowe. Koalicja PO-PSL chciała mieć własną dojarkę rolniczych pieniędzy. Na odchodnem klepnęła ustawę, która miała wejść w życie 1 stycznia, ale PiS zamroził ją, bo pracuje nad własną nowelizacją. Rozwiązania, które proponował rząd Kopacz nie tylko specjalnie się od tych dzisiejszych nie różniły, w wielu punktach były tożsame. PSL szykował rolnikom taki sam marny los. Ustawa zezwala bowiem na zakup ziemi tylko tym, którzy prowadzą działalność rolną na terenie danej gminy od co najmniej 5 lat. Ogranicza także możliwość posiadania więcej niż 300 hektarów ziemi oraz sprowadza sprzedaż ziemi rolnej przez Agencję Nieruchomości Rolnych tylko rolnikom. Pragnący sprzedać ziemię również nie mogł wybrać kupującego, który zaoferuje najwyższą cenę. Dyrektor ANR zaś mógł odmówić zgody na sprzedaż, stwierdzając, że sprzedający pomniejsza w tej sposób swoje gospodarstwo rolne. W przypadku obrotu działkami większymi niż 1 ha, prawo pierwokupu przysługiwało Agencji Nieruchomości Rolnych. Z kolei „gospodarstwo rolne” to obszar nie mniejszy niż 1 ha użytków rolnych. W przypadku zamiaru zbycia gruntu rolnego wchodzącego w skład gospodarstwa rolnego, też miała być wymagana zgoda dyrektora Agencji.
Jak widać, PSL i PO przepchnęły z sukcesem przez Sejm coś, co dziś zaciekle zwalczają. Niektórzy nazywają takie postępowanie hipokryzją, inni polityką. Jak zwał, tak zwał.
Jedno jest pewne, na polską wieś powędrowało w ubiegłym roku w formie dopłat i dotacji ponad 25 miliardów złotych. Tymi pieniędzmi tak zamydlono rolnikom oczy, że teraz można ich bezkarnie okraść. Z ich własnej ziemi.
[crp]