O (prawdopodobnej) śmierci polskiego himalaisty pod Nanga Parbat powiedziano i napisano mnóstwo słów. Wlewam w siebie i trawię te słowa od dwóch dni. I nie mogę opędzić się od myśli, że jeżeli moje życie w pewnej chwili zawiśnie na bardzo cienkim włosku, to otoczy mnie, jak w „Dniu świra” Koterskiego (scena na plaży) krąg nieżyczliwych, rozżalonych, szturchających mnie z groźnymi minami.
Zrobią mi rachunek sumienia, zbadają wnikliwie zasadność akcji ratunkowej. Przeanalizują, że pomoc należy się w 44 procentach bo w 56 zasłużyłam sobie na swój los. Orzekną, że „się pchałam”, więc konsekwencje swoich czynów powinien ponosić każdy – i oczywiście, będą mieli rację! Przypomną wszystkie momenty, kiedy w swoim życiu nie zawsze byłam w porządku, więc można się było spodziewać, że wpakuję się w tarapaty.
Słusznie zauważą, jak wiele jest osób będących w większej potrzebie, czekających na pomoc od dawna – może chorych, skrzywdzonych, może bez dachu nad głową. Takich, które przegrały wyścig o medialność. Popatrz na X! – to jemu należą się „nasze podatki”, nasza zgoda na kiwnięcie palcem. Bo bez tej zgody, nawet jak przeżyjesz, żyć ci nie damy.
Przytomnie skonstatują, że w obliczu swojej bezmyślności nie mam prawa prosić o wyrozumiałość. Wytkną, że jako zadeklarowana lewaczka, obrończyni praw człowieka, mam wreszcie okazję oprzeć się pokusie, by nie wykorzystać dla własnej korzyści liberalnych mechanizmów rządzących światem. Radź sobie, umieraj, wcześniej nie pytałaś świata o zdanie.
Podliczą mnie skrupulatnie i bez taryfy ulgowej. Wykażą, że nie pomyślałam o swoich bliskich, „jak można być tak bezdusznym?” – wzniosą oczy do nieba. Zatroszczą się, czy w swojej głupocie pomyślałam chociaż o wykupieniu polisy. Zasadnie będą obawiać się precedensu. A jeśli co miesiąc, co tydzień ktoś będzie pakował się w taki pasztet? Czy nasze państwo za każdym razem będzie miało obowiązek reagować? Wyliczą, ile by to wszystko kosztowało. Wyjdzie im, zgodnie z prawdą, że o wiele za dużo.
Mylisz się, jeżeli uważasz, że cię to nie spotka, bo nie chodzisz po ośmiotysięcznikach. Historia Tomasza Mackiewicza ma dla Polaków powiew egzotyki, ale wyszło z nich to samo, co wychodzi, kiedy widzą człowieka leżącego na ławce i wzruszają ramionami: „pijany”. Kiedy pytają „a po co wyjeżdżał autem w taką pogodę, ktoś mu przystawiał pistolet do głowy?”. No i absolutny klasyk: „co ona tam robiła w tej uliczce ciemną nocą, ta dziewczyna, co jej teraz szuka cała Polska”?
Nie ma rozdawania licencji na naszą empatię – tę rozdzielamy sprawiedliwie i sumiennie. Nie marnujemy ani grama na kogoś, kto według naszych standardów jest niemądry. Tacy chcemy być społecznie sprawiedliwi, tacy po stronie maluczkich, że zostajemy inkwizycją. To choroba, która strawiła chrześcijaństwo już dawno temu.
Trudno mieć pretensje do laików, że dziwują się na zasadzie „co też on widział w tych górach, na tym mrozie”. I ja się dziwię, takie moje prawo. Problem zaczyna się, kiedy odmawiam prawa do pomocy, łapiąc się za kieszenie i perorując, że dwójka narwańców „ma co chciała”. Kiedy z perspektywy mojego fotela chcę urządzać komuś sąd ostateczny.
Czy zasadne są pretensje do mediów, które wysuwają moi lewicowi koledzy? Że sprowadziły ratowanie życia do spektaklu przypominającego mecz, w którym grają nasi? Tak i nie. Akt „kibicowania” polskim ratownikom był (sprowadzoną momentami do plemiennej rozrywki, to prawda) ważną odpowiedzią i próbą moderowania tych społecznych nastrojów, o których mówiłam wyżej. Komercyjnie niesmaczny już w swoim przekazie, TVN spełnił tu jednak rolę tego, który ani przez chwilę nie zakwestionował, że człowiekowi umierającemu na naszych oczach pomoc z jakichś powodów należy się mniej. Wszystkie te „gadające głowy”, na które pomstujecie, tłumaczyły jednak cierpliwie, jak to jest z tą gwarancją pokrycia kosztów. Jak to jest z tym rzekomym zabieraniem podatków Kowalskiemu i Wiśniewskiej. Według mnie media zaskakująco dobrze zadziałały jako odtrutka na internetową nienawiść.
„Będziemy mieć jeszcze całe życie na spieranie się o to, czy chodzenie po górach ma sens, czy go nie ma” – napisał Artur Bartkiewicz na łamach „Rzeczpospolitej”. – „Mógł nie iść. Ale poszedł. I dopóki nie wróci, trzymajmy za niego kciuki. A jeśli nie stać nas na to – milczmy. To nic nie kosztuje. Jeszcze zdążymy być najmądrzejsi na świecie”.