Polska telewizja publiczna, a konkretnie jej kanał informacyjny TVP Info, zafundowała dziś widzom prawdziwy seans ksenofobii i uprzedzeń. Słabo się robiło, kiedy w studiu pojawiali się kolejni rozmówcy. Ich nazwiska trudno spamiętać i wymienić jednym tchem, jednak coś ich zwykle łączyło: reprezentowali albo rządowe instytucje, albo przychylne władzy media. Zamach na południu Francji komentowany był w duchu: sami są sobie winni, zapracowali sobie na to, co ich spotyka. Triumfowano: patrzcie, jak wielkim wygranym jest teraz Polska! U nas nie lubimy Arabusów, ciapatych, mahometan – a wszyscy wiedzą, że to potencjalni terroryści. Łudziliście się, że jest inaczej? Naiwniacy!
W najlepszym wypadku „ekspertom” udało się nie powiedzieć nic głupiego ani nienawistnego. Na wyróżnienie zasługuje tu szczególnie dr Kacper Rękawek z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, który starał się trzymać faktów zamiast ferować wyroki. Niestety przez większość dnia słyszeliśmy, że wszystkiemu winne jest multi-kulti, a receptą na spokój od zamachów jest trwanie w homogenicznym społeczeństwie, zamknięcie granic oraz owinięcie się drutem kolczastym. W panice łączono się z Polakami mieszkającymi we Francji i pytano ich, czy w zaistniałej sytuacji nie lepiej będzie jednak wrócić na łono ojczyzny. Wywodzono, że Francuzi byli dla uchodźców z krajów Maghrebu, osiedlanych w miejskich gettach, zbyt pobłażliwi. Ich ojcowie i dziadkowie byli wdzięczni za to, że mogli żyć i pracować w państwie Bonapartego. Tymczasem młode rozwydrzone pokolenie, nie mając nad sobą bata, ulega czarowi ekstremistów z Bliskiego Wschodu i „robi, co chce”.
To prawda, Francuzi odpowiadają za ich frustracje. Jednak problem w tym, że nie zapobiegli im na czas i nie rozbroili narastającego społecznego gniewu w porę. Pomimo pozornej otwartości, zgotowali swoim imigrantom brak perspektyw, los obywateli gorszego sortu. Umówmy się jednak, ekstremisci werbuja wszędzie. Nie tylko sfrustrowanych Francuzów marokańskiego czy algierskiego pochodzenia.
Terrorystom z PI jest za to na rękę, aby skłócona Europa osądzała Francję, aby zbroiła się w popłochu i w panice rewidowała wielodzietne rodziny uchodźców na gumowych pontonach. Chcą pokazać, że przed ekstremizmem nie obroni się nikt. Każdy ma się bać.
Co można zrobić? Być jak Norwegia po Breiviku. Robić swoje. Nie zmieniać prawodawstwa na bardziej restrykcyjne. Naciskać, aby zaprzestano handlu bronią z Państwem Islamskim. Na szczeblu wielkiej międzynarodowej polityki rozważać możliwości wyeliminowania go możliwie bez konieczności ponoszenia kosztów przez cywili. Na szczeblu lokalnym trzeba natomiast mniej krótkowzrocznie patrzeć na koegzystencję z imigrantami, starać się czynić ją lepszą. Doceniać ich pracę, ułatwiać asymilację, szanować ich korzenie. Jeżeli będzie to autentyczny szacunek, bez pokusy traktowania z góry i obsadzania w roli służących, wierzę, że taka postawa zaprocentuje.