Śmialiście się z lizuska Jacka Kurskiego kiedy oczami duszy swojej ujrzał „Czterdzieści i Cztery”. Kiedy wieszczył nowego Mesjasza Narodów. Miesiąc nie minął, a Duch z nieba nam zstąpił.
Uroczyste świętowanie już przenajświętszego święta wojska polskiego cudownie odzwierciedliło stan polskiej doktryny wojennej. I uzbrojenia naszej armii też. A przede wszystkim ducha bojowego krajowych elit polityczno-medialnych i rozentuzjazmowanych patriotycznie Obywateli. Przyszłych Wyborców, niestety.
Z roku na rok sierpniowy Dzień Wojska Polskiego świętuje się w naszym kraju coraz głośniej i radośniej.
Nic dziwnego. Nasza armia jest zwycięska, opromieniona „misjami” w Iraku i Afganistanie. W sprawozdaniach liczy prawie sto tysięcy wojaków, choć w razie wrogiej agresji, w polu powalczyłoby co najwyżej trzydzieści tysięcy.
Bo pozostali to biurokraci. Podstarzali, jak statystycznie całe społeczeństwo, otyli, i niechętni do oddawania życia swego za niepodległość. Nie tylko bratniej ostatnio Ukrainy, ale także już wolnej, pobłogosławionej Polski. Ujawniono to w niedawnych sondażach. W sumie kiepski byłby z nich materiał na zamachowców – samobójców. Szkoda, bo te właśnie formacje dobitnie pokazały w Iraku, Afganistanie i Syrii, że mogą powstrzymać zawodowców z NATO.
Zatem w razie agresji pozostaje nam liczyć na trzydziestkę tysięcy wojaków zdolnych jeszcze do dotarcia na pole walki. Ta potencjalnie bojowa grupa cechuje się nadmiarem generałów i pułkowników proporcjonalnie do stanu szeregowców i zawodowych podoficerów. Tak to wojsko robi nam się coraz bardziej elitarne.
W świątecznych sprawozdaniach modernizujemy armię już dwadzieścia parę lat. Od 2016 roku mamy przeznaczać na obronę Ojczyzny równowartość 2 procent naszego PKB. Procentowo więcej niż nasi europejscy sojusznicy w NATO. Na kulturę polską wystarczyć nam musi 0,8 procenta, a na naukę 0,4 procenta.
Dwa procent naszego PKB to jakieś 40 miliardów złotych, czyli około 400 000 złotych będzie przypadać rocznie na jednego wojaka, także tego otyłego. Nawet i tego grubasa, który za Ojczyznę umierać nie chce. Ale te dwa procent to dla wojskowych patriotów za mało, bo przecież taka Rosja przeznacza na zbrojenia 4 procent. I przez to patriotom wstyd takiemu Putinowi w oczy spojrzeć.
Aby potencjalnego agresora przestraszyć, krajowi patriotyczni politycy lubią wspominać o planie modernizacji naszej armii i już zrealizowanych zakupach nowoczesnego uzbrojenia.
To prawie prawda. Mamy przecież pięknie wymodelowane samoloty F-16, choć nadal nie są w pełni uzbrojone. Nasza to wina, bo brakuje nam odpowiednich magazynów na to kompletne oprzyrządowani. Z drugiej strony nie ma się co śpieszyć, bo przecież nie mamy też nowoczesnego systemu obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej. Co czyni śliczne F-16 łatwym celem w razie ataku uzbrojonego przeciwnika.
Podczas świątecznej defilady pokazano podatnikom nowy system kierowania ogniem z okrętów marynarki wojennej. Kolejny prawie przełom. Do pełni systemu brakuje nam jedynie równie nowoczesnych okrętów. Pierwsze z nich mają być już w 2030 roku.
Pieniądze budżetowe na zbrojenia już są. I będzie ich jeszcze więcej, bo poza Januszem Palikotem, nikt w Sejmie głośno przeciwko takim zbrojeniom nie protestuje.
Jak będą wydawane te sumy, też nadal dokładnie nie wiemy. Nadal nie ma w ministerstwie obrony narodowej kompetentnej i odpowiedzialnej instytucji tworzącej programy zakupów uzbrojenia i rozstrzygającej fachowo przetargi.
Dlatego każdy znaczący kontrakt wywołuje publiczne wątpliwości co do jego celowości. Każdy owiany był zarzutami o korupcję.
Zapewne wiele z nich wykreowali lobbyści i pijarowcy konkurujących koncernów. Jednak już sam poziom publicznej dezinformacji dowodzi, że przyszłe, coroczne dwa procent PKB to sumy zbyt poważne, aby oddać je jedynie wojskowym i nadzorującym ich, natchnionych Duchem Świętym, politykom.
Pieniądze na zbrojenia w Polsce będą, bo rosyjski zabór Krymu wywołał Polsce powszechny strach przed kolejnymi aktami putinowskiej agresji. Na nic racjonalne głosy, że Rosja nie zgłasza roszczeń wobec terytorium Polski. Bo nie ma u nas ani starej, ani nowej Rosji. Nie ma uciskanych Rosjan. W ogóle nie mamy liczącej się mniejszości rosyjskiej. I gdyby nawet nacjonalistyczna Rosja zaczęła sekretnie odbudować Imperium Romanowych, to prędzej ruszyłaby na azjatyckich środkowy wschód i Kaukaz, niż obecne tereny polskie. W większości nigdy do imperium rosyjskiego nie należące. Czemu w Pradze, Bratysławie, Budapeszcie nie drżą przed agresją Putina, a Gdańsk, Szczecin, Wrocław szykują się do wojny?
Śmialiście się z lizuska Jacka Kurskiego, a nowy prezydent Polski palnął 15 sierpnia podobne, mesjanistyczne przemówienia. Oto 95 lat temu Polska powstrzymała bolszewicką nawałę i ocaliła zachodnią Europę od trądu powszechnej bolszewizacji. Powstrzymała dlatego, że Duch zstąpił z nieba i zjednoczył podzielone społeczeństwo. Sprawił, iż Witos z Piłsudskim wzięli się za ręce, Matka Boska ten jednopłciowy związek pobłogosławiła, a ksiądz Skorupka życie honorowo oddał. Choć nadal nie wiadomo dokładnie gdzie, kiedy, i czy na pewno w walce, przyszło mu zginąć.
Na pewno Polska jak Chrystus najpierw na krzyżu zawisła, bo Trocki z Leninem, Żydzi przecież, na kaźń ją wydali. I kiedy już, już do Warszawy podchodzili, to Polska, jako ten Chrystus narodów, z martwych powstała, i swą ofiarą, świat od powszechnej bolszewizacji ocaliła.
I to panu prezydentowi Dudzie wystarczy. I jego wyznawcom też. Pewnie dlatego już nie wspomina się jak to naprawdę wtedy było. Wyrzuca się z kreowanej, zbiorowej pamięci, że po polskiej stronie wtedy walczyły również rosyjskie formacje wojskowe. Przeciwnicy bolszewików i Armii Czerwonej. A przecież socjalrewolucjoniści Borysa Sawinkowa i konserwatywna Biała Rosja też mają wkład w powstrzymaniu bezbożnego „bolszewizmu”.
Nie wspomina się już, że „Bitwa Warszawska” faktycznie nie powstrzymała, a jedynie zahamowała ekspansję bolszewików. Nie minęło przecież 20 lat i w 1939 roku wrócili oni na polskie ziemie. A po 1945 roku uczynili Polskę wasalem ZSRR.
Nie wspomina się, że klęska bolszewików w wojnie 1920 roku przekreśliła koncepcję „Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy” jaką próbowali oni zrealizować z komunistami i innymi lewicowcami Zachodniej Europy. Stolicą przyszłych Stanów miał być Berlin albo Paryż. Nie Moskwa.
„Cud nad Wisłą” faktycznie zepchnął radzieckich rewolucjonistów na zacofane terytoria Rosji. Dał polityczny wiatr w żagle Stalina i podobnych mu biurokratów, którzy rychło internacjonalistyczny rewolucyjny romantyzm zamienili na neoimperialną, rosyjską real politykę.
Ideę bolszewickich Stanów Zjednoczonych Europy zrealizowali po II wojnie światowej francuscy i niemieccy chadecy. Dzisiejsza Unia Europejska, zarządzana w Berlinie i Paryżu, jest jednak mniej sprawiedliwa społecznie, niż planowane wtedy SSZE. Fani alternatywnej historii mogą zadawać pytania; czy warto było powstrzymywać wtedy Europę przed nieuchronnym zjednoczeniem? Tworzyć tym fundamenty przyszłej drugiej wojny światowej?
Dziś natchniony Duchem pan prezydent Andrzej Duda wraca do XIX-wiecznej mesjanistycznej koncepcji Polski. Przedmurza chrześcijańskiej Europy i zachodniego NATO. I znając kondycję naszej armii gorliwie, już publicznie, litanie do NATO odmawia. W intencji poczęcia w Przenajświętszej Rzeczpospolitej amerykańskich baz wojskowych.
Ale oni nie chcą nosić z nami krzyż moralnego wyzwolenia, nie chcą dalej drażnić rozdrażnionego już Putina. Przekaz bratnich USA i dwóch filarów Trójkąta Weimarskiego jest jednoznaczny. Aktualnie żadnej stałej bazy NATO na terytorium Chrystusa Narodów nie będzie. Nie trzeba dawać Rosji dodatkowej kary przetargowej globalnych rozgrywkach.
Za to dzielna Polska dostanie sprzęt wojskowy. Na przechowanie. Do corocznego ćwiczenia z sojusznikami, do straszenia nim ewentualnego agresora.
W razie niespodziewanego ataku wrażego agresora jego celem na naszym terytorium będzie jedynie wycofany z sojuszniczych magazynów sprzęt, nie sojusznicze wojsko. Sprzęt dzielnie chroniony i broniony przez polską armię.
Armię odpicowaną, świetnie prezentującą się podczas rekonstrukcji historycznych zwycięstw i sierpniowych defilad.
No, ale te coroczne wydatkowane 2 procent PKB jakieś cuda czynić muszą.
Ps. Tegoroczna Defilada rozpoczęła się na Palcu Trzech Krzyży, a zakończyła na ulicy Gagarina. Tu jest Polska.