Od początku bieżącego sezonu politycznego mamy do czynienia z serią czasem śmiesznych, czasem niebezpiecznych nieporozumień. Jednak miniony tydzień okazał się istnym wulkanem patologii.
Sednem procesu politycznego stał się dziś konglomerat prawicowej ekstrawagancji uosabianej przez Macierewicza i Waszczykowskiego, wybryki katolickich integrystów typu Krystyna Pawłowicz oraz niebywała nagonka na muzułmanów, Rosjan i Unię Europejską. Społeczeństwo wymotać z tej matni mogą tylko liderzy wyemancypowani od tego porządku rzeczy. Tymczasem takiej oferty nie ma. Kraj staczał się będzie nie tylko dalej, zapewne coraz szybciej.
Tłem ubiegłotygodniowej makabreski stał się protest lekarzy-rezydentów. Podobnie jak przy okazji awantury o Trybunał Konstytucyjny, jakieś 60-70 proc. społeczeństwa dowiedziało się zapewne o istnieniu takiego zjawiska i jego wadze. Oczywiście porównanie to traktować można wyłącznie w kategoriach ilościowych, gdyż każdy człowiek pojmuje różnicę między wpływem, jaki na jego i innych życie ma lekarz, a jaki sędzia TK. Poza tym rezydenci swoją nadzwyczaj dobrze przygotowaną i świetnie prowadzoną akcją protestacyjną przypominają wszystkim nam, o co chodzi w polityce czyli o interesy różnych grup społecznych. To właśnie dzięki nim w kontekście służby zdrowia można usłyszeć „normalne” spory – o poziom finansowania, o powszechność dostępu, o kwestie płacowe. Gdyby nie rezydenci, służba zdrowia zakodowana by wkrótce została w masowej świadomości jako suma sieci szpitali, „trumienkowego” i ginekologicznych sumień.
Obie strony polsko-polskiej wojny nie wytrzymały – znów zdjęły maski, dowodząc jednoznacznej wspólnoty poglądów, celów i moralności. Zanim jeszcze Dominika Wielowieyska nie opluła bezczelnie strajkujących lekarzy w swym felietonie i w sieciach społecznościowych, można jeszcze było mieć wątpliwości choćby co do stylu. Teraz nawet ten element odpadł. Okazało się, że nie tylko treść, ale i forma wypowiedzi dziennikarki ze świętej rodziny i świętej redakcji są niemal identyczne z „tweetami” i wpisami na Facebooku autorstwa luminarzy obozu rządzącego.
Zaraz po Wielowieyskiej szarżę rozpoczęła strona rządowa. „Wiadomości” rozpowszechniały informacje i komentarze o „niewdzięcznych młodych lekarzach”, o tym, jak to „żądają miliardów” itd. W pewnym momencie niejaki Kossakowski puścił się poręczy i ich misje wojenne na Bliskim Wschodzie przedstawił w swoim reportażu jako „wakacje w Kurdystanie”, a rozsmarowany na kajzerkach pasztet nazwał kawiorem. Tego nie wytrzymał nawet nienawidzący imigrantów imigrant Pereira i odciął się od redakcyjnego kolegi. W tym samym czasie Krystyna Pawłowicz wpadła na trop T-shirt gate’u. Zapytywała, kto sfinansował czarne koszulki z krótkim rękawem i wyprowadzała z tego wnioski tak obłędne i spiskowe, że Stanisław Michalkiewicz zasadnie mógłby zacząć obawiać się konkurencji.
Można by jeszcze zacytować wiele takich michałków, zarówno rządowych jak i opozycyjnych, ale nie jest to ani trochę śmieszne. Przynajmniej nie w drugim czytaniu, gdy zorientować się przychodzi, że społeczeństwo stoi w tej chwili wobec wyboru pomiędzy dwiema prawicami o pokrewnie skromnych moralności i intelekcie.
Niestety, nie ma żadnej alternatywy, nie toczy się obok tej jakaś inna, choćby trochę bardziej strawna debata. Można się nie rozglądać – niczego nie znajdziemy. Ba, obok jest tylko gorzej.
W tle bieżącego chuligaństwa toczy się jedynie nieustanna walka z komunizmem. Niemal 30 lat po upadku muru berlińskiego, Jarosław Kaczyński zapragnął pokonać PRL (i Związek Radziecki) raz jeszcze. Wyznawane dotychczas przez peryferyjne prawicowe sekty przekonanie o III RP jako „post-PRL-u” i „królestwie służb”, a legitymizowane już podczas pierwszej kadencji PiS („czerwona pajęczyna”), stały się zasadniczą i w gruncie rzeczy jedną osią rozważań o stanie państwa. Lewactwem okrzyknięto więc całą prawicę niefundamentalistyczną, a aktywistów KOD-u i innych soft-prawicowych organizacji (np. Obywatele RP) czy liderów konserwatywnych partii (np. PO) zrobiono UB-ekami.
Polska klasa polityczna nie jest w stanie funkcjonować na żadnym niemal poziomie bez straszenia „komuną” lub odwoływania się do niej jak obelgi. Powstaje z tego schizofreniczna pulpa „precz z komuną – komuno wróć”.
Opozycja wyzywana od lewaków i „masakrowana” w internecie jako pogrobowcy WSI nie może się zjednoczyć z wielu powodów, ale w ubiegłym tygodniu kością niezgody okazał się, no właśnie – komunizm. W ustach Ryszarda Petru okazał się on być właściwością polityczną partii Razem. Wykreowany przez opozycyjne media na króla tej ostatniej Adrian Zandberg odszczeknął wpisem na portalu Facebook, w którym za suponowanie fioletowym komunizmu grozi sądem. Ściubiąc tekst tego postu wraz ze swoimi spin doktorami nie zastanowił się nad tym, że publikując go, zachował się w sposób kompulsywnie SLD-owski, tj., jak sam lubi mawiać, „postkomunistyczny”. Reprodukował tożsamościowy model stronnictwa, od którego obsesyjnie się wszak odcina.
Agresywnym antykomunizmem dziobał Zadnberg nie tylko opozycję, z którą, jak się okazuje, dzieli zoologiczne przekonania w tej materii, ale i rządową telewizję. Opisaną wyżej kossakowszczyznę był uprzejmy zbesztać jako powielanie wzorów – komunistycznego, a jakże – „Dziennika Telewizyjnego”. Trudno określić to inaczej, niż jako właśnie podyktowany kompleksami i intensywnością obecnej narracji wygłup, który poza uradowaniem antykomunistycznych dyrygentów bieżącej propagandy – od Rachonia po Michnika – nie przyniesie niczego. Mało tego, partię Razem przedstawia jako stronnictwo skutecznie wpisane w polski metaporządek.
Zandberg nie zauważył też, iż operuje na tym samym poziomie, co inny chętnie (i słusznie) krytykowany przez niego nowy polski lider polityczny – Paweł Kukiz. Tenże zabrał z jakiegoś powodu głos w sprawie tzw. „dekomunizacji” zwanej coraz chętniej „dezubekizacją” i oceniając postępowanie rządu określił je jako – uwaga, uwaga – „bolszewickie”.
Bo w Polsce tak już mamy w głowach, że komunizm jest tak samo komunistyczny jak radykalny antykomunizm. A jak mawiają Rosjanie – s karmoj nie pasporisz.
Paranoja ta udziela się oczywiście społeczeństwu, zwłaszcza tzw. obywatelskiemu. Dlatego też i w nim wrze od wzajemnych oskarżeń o komunizm, choć jest ono na wskroś prawicowe we wszystkich możliwych swoich obliczach. Gdy jego aktywni przedstawiciele z obu stron barykady stanęli naprzeciw siebie przed domem Jaruzelskiego w ubiegłym roku 13 grudnia, wrzeszczeli do siebie „precz z komuną”. Szkoda trochę, że zabrakło tam Razem i Kukiz `15 – mogliby rozdzielać zwaśnione obozy i pilnować, by nie doszło do siłowej konfrontacji, krzycząc „precz z komuną” w obie strony.
W tych okolicznościach za bardzo stosowne uważam powołanie do życia obywatelskiego ruchu emancypacyjno-socjalnego, który za cel postawi sobie wytworzenie alternatywy wobec zastanych zwyrodnień. Zastanawiam się jedyne nad nazwą: Polska Radykalna Lewica czy Powszechna Zmowa Przeciw Rządowi?