Konrad Oprzędek „Polak sprzeda zmysły”, Warszawa, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, 2016
Bohaterów reportaży Oprzędka nie uznano by na ogół za głęboko wykluczonych, żyją jednak oni w ciągłej niepewności. Są świadomi, mówiąc językiem Zygmunta Baumana, że nie ma w życiu nic stałego, że wszystkie zasady uzgodnienia i związki międzyludzkie są ulotne tymczasowe i ważne tylko do odwołania. Rodzina, znajomi i przyjaciele nie są dla nich niezawodnym punktem oparcia. Religia i tradycja nie są drogowskazami, nie dają pocieszenia, choć tkwią czasem w duszy w szczątkowej formie przesądów.
Katarzyna, lat trzydzieści trzy (zegar biologiczny tyka!) z „Nie piję nie palę, chętnie zrobię z pani mamę” szuka przez Internet kogoś, kto ją zapłodni metodą tradycyjną. Jej od trzynastu lat mąż, Sebastian, jak w chwili okrucieństwa wyznaje mu Katarzyna – „strzela ślepakami”. Zresztą rozmawiają ze sobą szczerze głównie przez Gadu-Gadu… A na wsiach, skąd oboje pochodzą, małżeństwa na dziecko czekają co najwyżej rok, częste za to są falstarty…
Katarzyna, kasjerka w sklepie, umawia się więc z poznanym drogą elektroniczną mężczyzną „Czołem, mam 44 lata, od trzech lat zapładniam na boku panie (…) Mam cztery drobiazgi z żoną i piątkę z innymi paniami. (…) Nie idzie mi o pieniążki, pomagam kobietom w biedzie” – odpowiedział na jej ogłoszenie.
Po ustaleniu regulaminu (on dostarczy test na HIV i pokryje koszty dojazdu na sesję, ona wynajmie pokój w hotelu, oboje pozostaną anonimowi) następuje wreszcie spotkanie. On okazuje się śmierdzieć frytkami, mieć braki w uzębieniu, jego buty pobrudzone są cementem, a dłonie szorstkie. Katarzyna wolałaby geny lekarza lub prawnika. Przede wszystkim modli się jednak, by sesja się udała. Tak, jest wierząca, chodzi do spowiedzi, ksiądz powiedział jej, że in vitro to grzech, a dziecko „jest łaską, którą Bóg obdarza tylko niektórych. Bóg z ich kazań to dyktator rozdający kartki na dzieci” – myśli bohaterka.
Czterogwiazdkowy hotel kosztuje 350 złotych. Na drugą próbę nie będzie jej po prostu stać…„a dziecko byłoby jedyną istotą, do której mogłaby się przytulić”- relacjonuje Oprzędek.
Wysoka cena hotelu (Katarzyna zarabia 1400 złotych) to jeden z dwóch chyba momentów „sacrum” w tym reportażu. Przed stosunkiem mężczyzna ściąga z szyi złoty krzyżyk. A jeszcze przedtem mówi do przygodnej partnerki: „Nie czuj się źle, przed nami święta chwila, jakby nie patrzeć zrobimy zaraz drobiazga”.
W głowie Katarzyny panuje chaos, tracą blask chwile pierwszego pocałunku i świętej ciszy po śmierci ojca… Po stosunku partner wkłada flanelę i wychodzi bez pożegnania… „Jakby nie było sensu mówić do widzenia, bo przecież zaraz wróci” – to słowa mistrzowsko prowadzącego narrację autora. Wkrótce mąż Katarzyny złoży pozew o rozwód…
Adam, kierowca samochodów dostawczych, w średnim wieku, ze świętokrzyskiego, ostrzega w necie przed dawaniem ogłoszeń typu „sprzedam nerkę”. Gdy zamieścił swoje – za nerkę żądał 150 tysięcy złotych – po pół roku pod jego domem stały cztery policyjne radiowozy. A przecież ma chyba prawo sprzedać nerkę. Narzeka na dumping cenowy (nerki chodzą już po 50 tysięcy). A jego wrobiono w niepewne interesy i wyznaje: „Chcę ratować dzieci, bo po co mają cierpieć z powodu moich długów”.
Na pytanie reportera, czy nie lepiej szukać gdzieś pomocy, Adam odpowiada: „Jak człowiek jest w potrzebie, to ludzie zawsze się wypinają. Bliżsi dalsi, wszyscy! Moja rodzona siostra się na mnie wypięła. Powiedzieliśmy sobie, że, jak jedno z nas umrze, drugie przyjdzie na jego grób i na…oli kupę. No z całym szacunkiem, ale tak wygląda życie i dalsza rozmowa o tym nie ma sensu”.
Przekonanie, że można liczyć tylko na siebie łączy bohaterów tego zbiorku.
Patrycja pracuje w kwiaciarni, od siedmiu lat samotnie wychowuje dziecko. Po śmierci babci zaczęła – jak mówi – bać się śmierci. W szafie babci znalazła jedynie podomki. Babci nie było stać na piękne suknie, o których marzyła. Patrycja wie, że „kobieta żyje dopóki się ją zauważa. Dopóki działa ludziom na zmysły. Później umiera. Odkryłam to, jak miałam trzydzieści osiem lat. Obiecałam sobie, że jeszcze kapeczkę pożyję. I to jak w „Modzie na Sukces”.
A więc potrzebna jest przemiana. Patrycja staroświecki warkocz zastąpiła drapieżną fryzurą, odsłoniła nogi i piersi odważnymi sukienkami. Lecz to nie wystarczy. Potrzebne są jeszcze pieniądze. Co może spieniężyć? „Odpowiedź przyszła od razu: Złoty deszczyk”.
Posyła więc klientom rozpuszczoną herbatkę sagę, po dwie i pół dychy za pojemniczek, do każdego dołącza zdjęcie nagiej Rosjanki. Dodatkowy dochód – 800 złotych miesięcznie. Klienci czasem odkrywają oszustwo. Wysyłają maile z wyzwiskami. Wystarczy wcisnąć przycisk: kasuj. Patrycja znajdzie nowych klientów. Nie brakuje panów w średnim wieku zmęczonych romansami. „Cóż ja poradzę że faceci są tacy głupi” – śmieje się kwiaciarka. Wedle niej ważne jest, by spojrzenia wyławiały cię z tłumu, inne szczęście to bajeczka. „Wiem, że za 5-10 lat stanę się niewidoczna” twierdzi. W stałe związki nie wierzy… Od 3 miesięcy żyje z Michałem. Po świetnym wieczornym seksie, Michał idzie spać do pokoju obok. Rano czeka ze śniadaniem w kuchni. Ale Patrycja chyłkiem wymyka się do pracy. Bez makijażu by mu się nie pokazała…
Witek, lat 32, do domu wraca tylko w piątek. By odebrać paczkę z rajstopkami, majteczkami i zdjęciami, które przysyła mu Laura. Może nawet do niej zadzwonić. W piątek o 20.00, w soboty o 17.00. Chwila erotycznej zabawy przez telefon. Potem rachunek za bliskość:
„Rajstopki: 30 złotych
Majteczki 30 złotych
Zdjęcia 20 złotych
Rozmowa 20 złotych
Razem: 100 złotych.
Gdy Laura któregoś dnia nie odbierze, Witek grozi zerwaniem kontaktów, na udobruchanie dostanie przesyłką perwersyjny gratis oraz zapewnienie „Od Ciebie od zawsze odbieram”.
„Kiedyś ciągle je słyszał i to za darmo. W szkole od Ani, na studiach od Doroty i Beaty. Później przestał dzwonić i odbierać, bo wylądował na bezrobociu. Bieda odcięła go od ludzi” – relacjonuje Oprzędek. Gdy w końcu Witkowi udało się założyć firmę – sklep internetowy – było już za późno. Dawni znajomi poznikali. Teraz Witek czasem podrywa w klubie. Bezskutecznie. Brak pewności spowodowany doświadczeniem bezrobocia? Czy może przyczyny nie dadzą się zmienić i tkwią głębiej w nim? Daje ogłoszenia w Internecie: „„Jestem 32 letnim mężczyzną, mam delikatny dotyk, chciałbym spędzić z kobietą kilka miłych chwil”. Cisza”.
Czy Witka zrozumiałby Roman, 40-letni elektryk z warszawskiego blokowiska, który zamieścił na forum miłośników architektury zdjęcie konstancińskiej supernowoczesnej willi i podpisał „Mój dom”? Zanim administrator usunął zdjęcie, Roman był ważny przez kilkanaście dni. Teraz czyta reporterowi zapisane w kajeciku pochwały jakie internauci kierowali pod adresem „jego” domu: „wykończenie elegancko postmodernistyczne”, „ryzykowna gra kubicznych form”. Do Romana nikt nigdy nie mówił takim językiem! A elektryk wie, że do swojego mieszkania z meblościanką z czasów Gierka może co najwyżej zaprosić „kwiaciarkę z bazaru, od biedy sprzedawczynię z mięsnego, ale ekspedientka z galerii handlowej już nie przyjdzie”.
I tłumaczy: „Zawsze mierzyłem wysoko, ale pensja elektryka kazała mi się trzymać ziemi. Pogodziłem się z losem: mam głębokiego Gierka i kwiaciarkę z doskoku: na więcej nigdy mnie nie stać”.
Czy Roman znalazłby wspólny język z 27-letnim Mariuszem, chcącym sprzedać nerkę?
Na pomysł, Mariusz, absolwent pedagogiki resocjalizacyjnej, wpadł po obejrzeniu „Rozmów w toku” Ewy Drzyzgi. Mariuszowi nie sposób odmówić pewnej dozy realizmu. Gdy po ukończeniu studiów dowiedział się, że na etacie w poprawczaku może dostać co najwyżej 1300 złotych, przekwalifikował się i podjął pracę w fabryce Fiata z pensją 4 tysiące złotych Tylko te marzenia… najpierw kupił wiśniowego choppera. I jak twierdzi, „ta maszyna pomaga oszczędzić na psychologach. Nie zadaje żadnych pytań, leczy ze stresu i smutku”.
Potem było następne marzenie: rozzuchwalony umową o pracę podpisaną na 4 lata Mariusz postanowił sfinansować tournée ulubionego zespołu metalowego. Potem na wskutek kryzysu stracił pracę. Długi narosły do ponad 30 tysięcy. Mariusz chce za sprzedaż nerki spłacić długi, wcisnąć reset, zacząć życie od nowa. Wtedy pomyślałby o założeniu rodziny. – Marzę o spokoju i pewności jutra – mówi – to banał, ale dla mnie niedostępny. I dodaje, że po roku bezrobocia znalazł pracę w autozłomie za 2 tysiące brutto, ale banki jeszcze długo nie będą mu pozwalały na poważniejsze wydatki, na przykład nowe buty.
Nerkę (oraz dodatkowo szpik kostny) chce też sprzedać 30-letnia Natalia, bezrobotna kucharka, samotnie wychowująca dwójkę małych dzieci w wieku 9 i 4 lata. Ze sprzątania i z zasiłku rodzinnego ma razem 810 złotych. Sama jest z rozbitej rodziny – jej matka również samotnie wychowywała dwójkę potomstwa. Za młodu marzyła o komórce pełnej węgla „Teraz każdego wieczoru, gdy się położę marzę o takiej: scenie za oknem śnieg, a moje dzieci biegają w samych koszulkach po cieplutkim domu. Tak wyobrażam sobie szczęście” – fantazjuje bezwstydnie Natalia. „Dodaje: Gdyby choć jedna osoba chciała mi pomóc to bym tego ogłoszenia nie dawała. Jedyne wyjście jakie przyszło jeszcze do głowy to samobójstwo”.
W porównaniu z Natalią losy prekariuszy opisanych w reportażu „Szukam pracy w charakterze niewolnika” wydają się niemal sielskie. Anna, malarka dekoracyjna, lat 31, czuje ciągle gulę między tchawicą i mostkiem. Ze strachu. Martwi się czy zasłuży na chociaż najniższą emeryturę. No i czy za miesiąc dostanie zlecenia.
Inga, graficzka komputerowa, lat 36, zauważa „w naszych głowach zbiera się strach przed przyszłością i jeśli kiedyś dojdzie do wylewu będziemy masowo wpadać w obłęd”.
Wojciech – twórca materiałów wideo, 34 lata, twierdzi, że nie działają na niego recepty przodków, wierzących w misję dziejową Polski i happy end po śmierci.
Jednak najbardziej trafną diagnozę stanu psychicznego pokolenia mojego (rocznik ’83 ) i Oprzędka (rocznik ’84) postawiła właśnie Anna, którą rodzice straszą staropanieństwem, bezdzietnością i samotnością. Przyznaje, że często znika w Internecie, że nie może już znieść życia ze świadomością, że jednego miesiąca zarobi 3000 złotych, innego 300. Przede wszystkim jednak mówi: „Gdy wchodzę do windy od razu rozpoznaję kto ma etat na twarzy. Ktoś taki częściej się uśmiecha i zagaduje, bo jest przekonany, że a nuż nowa znajomość okażę się trwała. A my śmieciówkarze chowamy się przed obcymi w smartfonach. Nasze pokolenie zastało świat murowany a zostawi tekturowy. Bo nie dajemy wiary, że można zrobić coś w miarę trwałego”.
Wstyd izoluje, wyklucza z „obiegu szczęścia”, zamyka w bańce, którą prekariusze noszą wokół siebie . Jedyny sposób, by przetrwać – być elastycznym, pogodzić się tym, że, jak wszyscy ci wmawiają, etat to przeżytek. I wylogować się z realu.
Wojciech, który nie ma urlopu, któremu „czas zlewa się w mętny glut” i który wie, że buksuje w miejscu, że nigdzie nie czeka na niego stabilizacja, wie ile zarobił w miesiącu dopiero wtedy, gdy dostanie przelew. Kredyt na mieszkanie? Składki ZUS? To dla niego puste słowa. Rodzice maglują mu głowę. Nie wierzą, że tak się dziś żyje – bez etatu. Dlatego Wojciech, który wie, że niedługo się „skończy jako młody pracownik, a nie zacznie jako ojciec i dziadek” i którego zawód „twórca filmów dla portali internetowych” brzmi ultranowocześnie, zazdrości przodkom. Dziadek był rolnikiem. Rolnikiem jest też pijący ojciec Wojciecha (Wojtka?), który siebie, w przeciwieństwie do syna uważa za prawdziwego mężczyznę.
Wojciech twierdzi (kokieteryjnie?), że bardziej wierzy w rewolucję niż w to, że dostanie etat. Anna jest bardziej przyziemna: „chciałabym, żeby Polska zaopiekowała się mną, przynajmniej w minimalnym stopniu, dając mi etat, a ja wtedy urodzę jej małego Polaka i o niego zadbam.(…) Czasem tak sobie marzę”.
Opisywanych przez Oprzędka Polki i Polaków niewiele łączy. Chyba najczęściej jedynie poczucie, że ukradziono im przyszłość. Świadomość, że liczba szans, nowych początków, dzięki którym można zacząć całkiem nowe życie, jest ograniczona. Obawa, że kiedy ich warunki materialne choćby trochę się pogorszą, grozi im opuszczenie przez bliskich. Wiedza o tym, że odpowiedzialność za nieprzewidziane i niemożliwe do przewidzenia skutki decyzji zawodowych i rodzinnych spadnie całym ciężarem jedynie na ich barki. I że niedługo – w wieku średnim i na starość – staną się nie tylko dla bliźnich i współrodaków, ale nawet dla najbliższych – niewidoczni. Nie wierzą, że można przywrócić do życia cieplutką, idealnie solidarną narodową wspólnotę. Być może nie wierzą nawet, że taka wspólnota kiedykolwiek istniała. Nie chcą by państwo gwarantowało im wszystko od kołyski po grób. Pragną jedynie minimum stabilizacji i szacunku. W dzisiejszych czasach żadne indywidualne zachowanie, żadne zasługi, żadna przezorność nie chronią przed wykluczeniem, upadkiem, staniem się człowiekiem zbędnym, nie widzianym, nie słyszanym, przezroczystym dla oczu innych i dla instytucji państwa.
Przypominają, że nawet wiązać koniec z końcem to trochę za mało.