Podpierając się raportami amerykańskiej bezpieki, która mają dowodzić, że doszło do putinowskiego hackingu na serwerach Partii Demokratycznej, Barack Obama w nie najlepszym stylu kończy swoją prezydenturę.
W 13-stronicowym dokumencie autorzy stawiają tezę, jakoby Federalna Służba Bezpieczeństwa już od 2015 r. próbowała podstępnie nakłonić ponad 1 tys. przypadkowych członków Partii Demokratycznej do skorzystania z jakiegoś złośliwego oprogramowania. Zawarte w tak krótkim opracowaniu dowody przyjdzie dokładnie przeanalizować, widoczna jest jednak na pierwszy rzut oka jasna teza propagandowa. Brzmi ona mniej więcej tak: Rosjanie włamali się na serwery i wykradli tysiące e-maili. Później przekazali je antyamerykańskiej organizacji WikiLeaks, więc nikt chyba nie ma już wątpliwości co do tego, że Julian Assange od początku pracował dla Putina, a to oznacza, że faktyczne dalsze zainteresowanie publikowanymi tam materiałami jest jednoznacznym poparciem dla zagrażającej całemu światu Federacji Rosyjskiej. Żadnej wagi ani znaczenia nie można również przykładać do treści ujawnionej korespondencji, gdyż jako wykradziona przez rosyjskich hakerów, nie może być lekturą ludzi przyzwoitych.
Ma się rozumieć, strona rosyjska odrzuciła te oskarżenia, potępiła sankcje, a rzeczniczka Kremla Maria Zacharowa, zapowiedziała udzielenie „adekwatnej odpowiedzi” już dziś. Prezydent-elekt Donald Trump poinformował, iż „w interesie naszego kraju i naszego wielkiego narodu” spotka się z przedstawicielami służb specjalnych, aby wysłuchać ich szczegółowych wyjaśnień. Dodał także, iż „nadszedł czas, abyśmy zajęli się innymi i ważniejszymi sprawami”.