Teraz mogę powiedzieć to na legalu: po sędzi Rafale Stępaku od początku procesu w sprawie Jerzego Urbana o obrazę uczuć religijnych było widać, ku jakiemu wyrokowi się skłania. W prywatnych rozmowach wewnątrzredakcyjnych nadaliśmy mu nawet (obraźliwy, przyznaję) przydomek oznaczający wyznawcę pewnej szczególnej doktryny politycznej popularnej we Włoszech w latach 30. Nie chodziło rzecz jasna o to, że podejrzewany sędziego o takie poglądy, chodziło raczej o specyficzny styl bycia, który kazał wprowadzać swoistą musztrę na sali sądowej. Młody, przystojny, mężczyzna w todze z łańcuchem, na oko przed czterdziestką, pokrzykiwał i rzucał upomnieniami na każdej niemal rozprawie w stronę 80-latka i ludzi, którzy przyszli do sądu, aby okazać mu swoje wsparcie (co podobno nie jest zabronione, ale sędzia ów stworzył na sali atmosferę takiego terroru, że czuliśmy, jakby było). Od początku przeczuwaliśmy, że jego sympatia jest po stronie skarżących. Okazało się, że nie było to wyłącznie nasze wrażenie.
Sędzia Mariusz Jackowski w apelacji wskazał dokładnie to, na co zwracaliśmy uwagę z Tadeuszem Jasińskim w naszych relacjach z sali sądowej w tygodniu „Nie”: sędzia postawił się ponad biegłymi, tak manipulując wycinkami ich opinii, aby „wyszło na jego” i udowadniało tezę o winie Urbana. Opinie pierwszej pary biegłych sędzia zakwestionował, uznając, że nie są wartościowe – i powołał następnych. Później jednak doszedł do wniosku, że bardziej „pasują” mu wyimki z tych pierwszych i podparł się nimi w orzeczeniu. To wszystko wybrzmiało na rozprawie apelacyjnej 12 marca. Prawo i sprawiedliwość pisane małymi literami zwyciężyło nad kapitalikiem, chociaż w uzasadnieniu nikt w zasadzie nie odniósł się do samej zasadniczej kwestii „obraził czy nie obraził” oraz do samego kuriozalnego artykułu 196 w polskim Kodeksie karnym. To jednak już dużo, że sam przebieg procesu uznano za skandalicznie stronniczy.
Kiedy latem ubiegłego roku wybuchły masowe protesty „w obronie sądów” miałam ambiwalentne odczucia: z jednej strony na logikę rozumiałam, że dobra zmiana wcale nie będzie dobra – do tej pory ciągnące sprawy w nieskończoność i często nierzetelne sądy miały do tego wszystkiego stać się jeszcze rozpolitykowane. Z drugiej zaś strony obrona status quo po prostu była nie do pomyślenia dla kogoś, kto widział, że prawnicy mają w naszym państwie status kapłanów ze starożytnego Egiptu.
Zarówno orzeczenia w sprawie Jerzego Urbana w II instancji, jak i w sprawie Augustyna Skitka, któremu kazano przywrócić obniżoną z powodu dezubekizacji emeryturę, przywracają wiarę w to, że nawet mając do dyspozycji upolitycznione prawo, można podjąć wyrok w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem, a przynajmniej w zgodzie z regułami sztuki, co w przypadku sędziego Stępaka nie miało miejsca. Powszechnie wiadomo bowiem, że pycha kroczy przed upadkiem.