Site icon Portal informacyjny STRAJK

Ochrona życia made in Poland

Justyna Samolińska

Nie wiadomo, kiedy dokładnie zmarł 7-miesięczny Milan z Kamiennej Góry. Ciało dziecka znalazła policja, poszukująca jego dziadka – 57-letniego mężczyzny, zatrzymanego z potężną baterią ciężkich narkotyków. Leżało w wózku; według relacji sąsiadów matka musiała wychodzić z nim na spacery, kiedy niemowlę już nie żyło. Według przeprowadzonej sekcji, przyczyną śmierci było nieleczone zapalenie opon mózgowych i niedożywienie. W chwili śmierci chłopiec ważył ok. 5 kg – niewiele więcej, niż dorodne noworodki.

Matka Milana ma 21 lat, chłopiec miał starszą siostrę, 2,5-roczną dziewczynkę – w pierwszą ciążę ich matka musiała zajść jeszcze w szkole. Jest uzależniona od narkotyków – niestety źródła nie podają, od jakich, jednak jako że przy teściu znaleziono pokaźną ilość metamfetaminy, mówimy raczej o ciężkich substancjach. Kobieta twierdzi, że nie ratowała dziecka, bo nie ma ubezpieczenia zdrowotnego; spodziewała, że w związku z tym będzie musiała zapłacić za wizytę, a nie miała na to środków. Ojciec – jak niemal zawsze w przypadku takich makabrycznych odkryć – utrzymuje, że oczywiście nic nie wiedział i nie zauważył śmierci syna.

Zanim ojciec zniknie nam z radaru, zanim matka Milana stanie się Matką Małej Madzi, zastanówmy się nad kilkoma sprawami. Po pierwsze – chłopiec pewnie urodził się w szpitalu, podobnie jak jego siostra. Trudno sobie wyobrazić, żeby jeszcze pół roku temu, kiedy dziecko przyszło na świat, sytuacja w rodzinie była drastycznie inna; mimo to nikt nie zareagował na to, że wychowuje się w niej dwoje malutkich dzieci. Rodzice nie zapisali chłopca do przychodni – nie odbył szczepień (nie uchroniłyby go przed zapaleniem opon mózgowych, w przypadku tej choroby ochrona nie jest refundowana), w ogóle nie widział go pediatra, w domu nie było położnej środowiskowej. Czy podobnie było ze starszą dziewczynką? Nie wiadomo. Wiadomo, że w takiej sytuacji żadnej interwencji nie podjęła pomoc społeczna – nikt nie zauważył, że chłopiec waży 5 kilogramów, że ciężko choruje, że nie otrzymuje opieki zdrowotnej. Warto też zastanowić się nad tym, że nie ma w Polsce żadnego skutecznego programu pomocy osobom uzależnionym; o głębokiej patologii systemu świadczy też to, że matka dwójki dzieci po pierwsze sama nie ma prawa do świadczeń zdrowotnych, a po drugie nie wie, że mimo braku ubezpieczenia przysługują one jej dzieciom.

Państwo objawiło się w rodzinie Milana, niestety już po jego śmierci, tylko raz – za pomocą walącej do drzwi policji. Tylko taką formę przyjmuje troska państwa o wykluczonych ludzi w tym kraju. Żadna z instytucji, której zadaniem było stanie na straży jego życia i zdrowia, nie próbowała nawet go wypełnić. W kraju, w którym na poważnie nazywa się „życiem” i „dzieckiem” kilkutygodniowe zlepki komórek, gdzie słowo „rodzina” odmienia się przez wszystkie możliwe przypadki, brakuje środków i woli politycznej na to, żeby pozwolić przeżyć chłopcu, który na własne nieszczęście urodził się w rodzinie z problemami, niezdolnej do tego, żeby się nim opiekować. Czy to efekt radykalnego zwrotu od polityki stosunkowo łatwego odbierania dzieci rodzicom, czy ktoś świadomie podjął decyzję „tej parze nie odbieramy dzieci”? Wątpię. Podejrzewam, że to raczej efekt przeciążenia i niedofinansowania systemów pomocy społecznej i opieki zdrowotnej, że po prostu nie było czasu i ludzi, którzy mogliby pójść i zobaczyć, że poziom zaniedbania zagraża życiu Milana i jego siostry. Oczywiście, obydwa scenariusze są możliwe i w żaden sposób się nie wykluczają.

Tak wygląda nad Wisłą ochrona życia narodzonego.

Exit mobile version