Mówi się: „pokorne ciele dwie matki ssie”, „spiesz się powoli”, „módl się i pracuj”, „jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”, „co masz zrobić jutro – zrób dzisiaj”. I wiele, wiele innych podobnych rzeczy, zaliczanych do mądrości ludowych. Traktuje się je różnie. Z powagą albo przymrużeniem oka. Nigdy jednak, przynajmniej na poziomie zwyczajnego, codziennego życia, jako głupstw.
Poprawność i schematy
Sądzimy bowiem, że „coś w nich jest”. Coś, co pozwala nie popełniać błędów, narażać się bliźnim, unikać rozczarowań. Znaczy to, że zawierają one określone reguły praktyczne. I konkretyzują się we właściwych, określonych okolicznościach.
Prócz nich znamy jednak mnogość innych. Mniej obiegowych. Tak samo jednak ważnych. Rodzą się one dzięki powtarzającym się zdarzeniom. Są składnikami naszych duchowych schematów sytuacyjnych. Bez nich bylibyśmy wobec świata bezradni i bezsilni. A tak – wiemy, co w różnych okolicznościach uczynić, aby coś zyskać. A jeśli nawet nie zyskać, to przynajmniej utrzymać się na życiowej powierzchni.
I tak naprawdę tylko im wierzymy. Wszelka inna wiedza może nas co najwyżej zaciekawiać, choć jest nam ona obojętna lub wydaje się irytująco abstrakcyjna. Jeżeli zaś coś z niej sobie przyswajamy – to nie ze względu na jej prawdziwość, a dlatego tylko, że to „coś” jest zgodne z owymi schematami.
Świadectwa Iwana Ilijcza
Prowadzić to może do paradoksalnego wniosku, że ludzie nie wierzą w to, co wiedzą, gdy nie odpowiada to przyswojonym przez nich myślowym schematom sytuacyjnym. Genialnie pokazał to już Lew Tołstoj w opowiadaniu „Śmierć Iwana Iljicza”, którego bohater, niespodziewanie dla siebie, dowiaduje się o swej rychłej śmierci. I właśnie: wie o jej nieuchronności, lecz nie wierzy w nią.
W rozpaczy więc rozumuje mniej więcej tak: znany jest sylogizm „człowiek jest śmiertelny, Sokrates jest człowiekiem, Sokrates jest śmiertelny”. Tylko – powiada – ja nie jestem żadnym Sokratesem ale Iljuszką, Iwanem, dlaczego właśnie ja mam umierać?!
Iwan Iljicz odrzuca zatem to, co wie. Treść sylogizmu jest dla niego tylko abstrakcją wobec porządku przyswojonych przez niego i dostosowanych doń schematów sytuacyjnych. One zaś nie zawierają, jako swego składnika, śmierci – jego własnej. Śmierć bowiem jest zawsze umiejscowiona poza nimi, nawet gdy niekiedy myśli się o niej. Po to jednak, by ujawniła swą grozę i indywidualny jej podmiot – trzeba je złamać, co właśnie czyni dla bohatera opowiadania nieodwracalna okoliczność jego śmiertelnej choroby.
Sytuacja ta jest drastyczna, lecz dobrze uzmysławia, o co chodzi. Pokazuje, że my wszyscy, w swym zwyczajnym życiu, jesteśmy zamknięci na świat i wiedzę. Nie interesuje nas prawda o nim, jeśli choć odrobinę przekracza oczywistości schematów sytuacyjnych. A my jesteśmy nimi opatuleni ściślej, niż niemowlę pieluchą.
Dopiero ich rozdarcie wymusza zmianę postawy. Normalnie zaś, gdy życie toczy się utartym torem, wierzymy tylko i wyłącznie w to, co z nimi zgodne. I jeżeli znajdzie się ktoś, kto zna ich istotę i charakter – może z nami zrobić co tylko chce. Nawet tego nie zauważymy. Będzie pluł, a powiemy, że deszcz pada. Będziemy tracić, ale w nas wyzwolone zostanie zadowolenie, że zyskujemy. Każdemu coś więc się dostanie na miarę ograniczeń jego schematów sytuacyjnych. Nie ma jednak na to żadnej dobrej rady.
Sprawy, o których tu opowiadam, zna dobrze socjologia i psychologia wiedzy. Ale nie są one również obce literaturze. Ona bowiem (ta autentyczna), tak samo jak i nauka, zaczyna się od kwestionowania oczywistości przyswojonych przez nas schematów sytuacyjnych, które uodporniają nas na rzeczywiste poznanie i samopoznanie. Nigdy im się nie wysługuje, lecz posługuje nimi, ironicznie je przedrzeźnia, obśmiewa.
Świadectwo Eliasa Canettiego
Zdarzają się też dzieła, które z niezwykłą wręcz precyzją pokazują formy i konsekwencje zamknięcia się ludzi w klatkach owych schematów. Jednym zaś z najdonioślejszych jest niewątpliwie „Auto da fe” Eliasa – utwór E. Canettiego.
Nie jest to zwykła powieść, której sens odsłania fabuła, a kościec stanowią postępowanie i myśli bohatera. Gdyby na tym poprzestać – niewiele byśmy zrozumieli. Fabuła bowiem rwie się w niej na rozmaite, mniej lub bardziej samodzielne wątki. Główny zaś bohater (jak i inne postaci) jest wprawdzie wyraźnie narysowany; jego odczucia i przemyślenia ukazane są w sposób precyzyjny i jasny, ale samo przez się niewiele z tego wynika.
Oto czytając tę powieść poruszamy się po obszarach przedziwnie mrocznych i przygnębiających, które odsłaniają się nie w zdarzeniach, przeżyciach, rzeczach, ale jakby pomiędzy nimi. Gdyż to pomiędzy nie jest czymś, co jest ot tak sobie, jako obojętny kontekst zachowań powieściowych postaci.
Przeciwnie: wszystko to obiektywnie istnieje; przybiera jednak odmienny sens w wyobraźniach i umysłach owych postaci i bohatera. Każdy z nich bowiem ma za sobą inną drogę życia, odmienną pozycję społeczną, inną wrażliwość i aspiracje. A to doprowadziło do ukształtowania się w nich tylko im właściwych schematów sytuacyjnych, które zakleszczają ich w sobie.
Oto uczony sinolog, paranoicznie zakochany w swym księgozbiorze; służąca, zabiegająca o utrzymanie się na powierzchni życia; dozorca podglądający wchodzących do domu przez specjalnie wykonaną dziurę i molestujący seksualnie swą małoletnią córkę; garbus ze świata przestępczego, jak i wielu, wielu innych. Wszyscy oni zdają się żyć tylko w obrębie tego, co zagarniają i określają owe schematy.
Każdy przy tym odgrodzony jest od innych dlatego, bo na swój osobny sposób (czyli poprzez przyswojone przez siebie schematy) interpretuje docierające doń słowa, gesty czy zdarzenia. Nic postaci tych nie łączy. Mówią nie do siebie, a mimo siebie. Nie porozumiewają się, ani nie współdziałają, lecz potrącają się, ocierają o siebie jakby byli ślepi i głusi.
Mają wprawdzie jakieś sumienia, wartości, marzenia i tęsknoty, które z pozoru są do siebie podobne. Tyle, że każdy ma je w sobie i wyłącznie dla siebie, jak posiada się meble w mieszkaniu. Są więc, na skutek uplątania w klatki schematów, zamkniętymi w nich atomami, bezwiednie i bezwolnie poruszającymi się w przestrzeni społeczeństwa i kultury.
I to właśnie wytwarza mroczność świata powieściowego. Wcale nie niezwykłego, lecz najzwyczajniejszego ze zwyczajnych. Jak każdego z nas, chciałoby się powiedzieć. Świata, w którym nie ma i nie może być nic wielkiego, bo rządzą tu obiegowe prawdy, idee, pragnienia, jakimi od rana do nocy karmi nas kultura popularna – adekwatna do mierzwy komunałów, przepełniających nasze umysły.
Jednakże Canetti, ukazując owo zamknięcie ludzkich podmiotów w klatkach schematów, otwiera je. Bo to wielki dar wszelkiej sztuki. Dzięki „Auto da fe” przynajmniej na chwilę możemy wyjść na zewnątrz siebie i zamyślić się nad formami tego, co nas więzi.
Ale też wiedzę o tym, co tu przedstawiam, posiadają wszyscy demagodzy polityczni i religijni. Wykorzystują ją jednak w celach dokładnie odwrotnych, niż przyświecające socjologii (czy psychologii) wiedzy i owej sztuce.
Służy im oto ona, by zakleszczeni schematami ludzie nie buntowali się przeciwko panującym stosunkom, określanym przez pieniądz, lecz cieszyli Ojczyzną Wolną, którą przywrócił Pan. Skandowali hasła przeciwko Żydom, pedałom i komunistom. By przed oczami mieli Chrystusa Króla, który doprowadzi ich do wolnorynkowego nieba prawa i sprawiedliwości. A poza tym, by na nikogo nie liczyli, gdyż „każdy sobie rzepkę skrobie”.