W międzywojniu znana była ta anegdota. Oto do przedziału pociągu dalekobieżnego wchodzi konduktor i widzi, że wszyscy w nim płaczą i przekrzykują się. Na pytanie: co się stało? – starszy pan z siwą brodą i pejsami odpowiada, że same nieszczęścia.
Groteska biednego Żyda
Córka, mówi, która teraz powinna być tu w przedziale, puściła się z oficerem ułanów i uciekła z nim. Syn, posłany, aby ją odnaleźć, przegrał w kasynie majątek. Jedno z siedzących w przedziale dzieci ma rozwolnienie. Drugie drze się, bo głodne. Trzecie wydziera się, gdyż przytrzasnęło sobie palec, zamykając drzwi do przedziału. Na dodatek na dworcu ukradziono im bagaże i bilety. A – żeby nieszczęście było zupełne – wszyscy wsiedli do pociągu, jadącego w dokładnie przeciwnym kierunku, niż zamierzali.
Anegdota ta jest dobrym przykładem złej bajki. Wzbudza śmiech, ale głębiej kryje się w niej groza. Opowiada bowiem o takim układzie zdarzeń codzienności, który uczynił ją beznadziejną i zupełnie nieprzewidywalną. Choć każde z nich pojedynczo mogło mieć miejsce, nie powodując ostatecznego efektu, jaki wywołuje ich suma.
Komiczność pozwala jednak słuchającym przełknąć ją i bawić się. Tym bardziej, że nie dotyczy ich, lecz kogoś innego, obcego. Owa komiczność bowiem obramowuje estetycznie zdarzenia, zawarte w anegdocie. Oddala je od słuchaczy na bezpieczny dla nich dystans.
Nawet więc nie wpada nikomu do głowy, że słuchającemu jej też coś takiego mogłoby się przytrafić. Że wszystkie przypadki codzienności mogą zaistnieć dlań nie w zwykłym swym, przewidywalnym, porządku, lecz również – jak w niej – na opak. W chaotycznym poplątaniu. Bez wyjścia.
Przecież wystarczy wyobrazić sobie, że też mamy rodzinę, dorosłe i małoletnie dzieci. A reszta – kradzieże, niewłaściwy pociąg, do którego się wsiadło, puszczalstwo dziewcząt, uwodzicielscy oficerowie, rozwolnienie, przytrzaśnięcie palca i roztargnienie – zdarzają się zawsze i wszędzie. Całe więc szczęście, że nieszczęście spadło tylko na biednego Żyda. Oddychamy tedy z ulgą, a śmiech odczarowuje grozę tej złej, ale śmieszącej, bajki.
Pocieszacz
Tak naprawdę jednak boimy się złych bajek. W przeciwieństwie bowiem do dobrych – nie wznoszą się one ponad życie, aby utworzyć swój własny świat, którego prawdziwość polega na tym, że szczerze nie udaje prawdy. Złe bowiem są zawsze zgęszczeniem możliwych negatywów codzienności, na które nie mamy żadnego wpływu. Są jak przesolona potrawa czy oparzeliny na skórze po nazbyt ostrym słońcu.
Z ich perspektywy rozwodniona monotonia codzienności wydaje się prawie dobrą bajką, choć nie ma z nią przecież nic wspólnego, bo dzieje się w innym świecie. Jednakże dopiero splot nieoczekiwanych i niekorzystnych przypadków jest warunkiem, aby do tej dobrej uciekać, choć przed nikim i niczym ona nie chroni.
Ale i złe bajki mają swoją stronę pozytywną. Czytałem kiedyś (już nie pamiętam u kogo) zastanawiającą historię o kimś, kogo nazywano Pocieszaczem. Oto od rana do nocy stał on na moście, z którego często skakali do rzeki ci, których drastycznie skaleczyło życie. I kiedy widział kogoś, kto szedł przeraźliwie smutny, opierał się o jego balustradę, wpatrywał w nurt, podchodził do niego, nim zdążył z niego skoczyć, i coś długo szeptał mu na ucho.
Stawało się wówczas coś cudownego. Na skutek bowiem tego szeptania niedoszły samobójca promieniał, ściskał dłoń Pocieszacza i odchodził pogodny. On zaś czekał na kolejnego, gotowego na samobójstwo smutasa…
Narrator, opisujący tę historię, zapytał go, co on takiego im mówi, że przywraca chęć do życia. „Nic szczególnego. – rzekł Pocieszacz – Ja opowiadam im tylko o swoich nieszczęściach, jakie mnie się przytrafiły, przy których ich własne to tylko mocno rozwodnione wino! Tylko tyle”.
Komu to potrzebne?
Obie te historie, i ta z powyższej anegdoty o Żydzie, jak i ta o Pocieszaczu, nie zamykają się jednak tylko w sferze codzienności. Mają wymiar głębszy i szerszy. Stanowią bowiem przykłady środków, dzięki którym ludzie akceptują otaczający ich świat, jako – przynajmniej – znośny, choć nie koniecznie dla nich dobry i wygodny. Dzięki nim, nie wpadają w rozpacz, nie buntują się, nie podejmują też żadnych działań ekstremalnych. Żyją jak żyli.
Wiedzą wprawdzie, że rzeczywistość nie gwarantuje nikomu ani nic pewnego ani dobrego. Wierzą jednak, że przynajmniej to, co nieobliczalne czy niespodziewane, na ogół przydarza się innym (np. jak zgęszczenie przypadków z opisanej tu historii żydowskiej rodziny), a ich osobiście, jak dotąd, szczęśliwie omijało i omija. Z drugiej zaś strony bywa często i tak, że gdy nawet coś takiego ich osobiście dotyka i przytłacza, chętnie ulegają właśnie tym lub innym Pocieszaczom, przy nieszczęściach których ich własne jest niczym.
I to dopiero ich koi. Pozwala żyć „normalnie”, czyli bez szczególnych napięć pozytywnych lub negatywnych; żyć w świecie, w którym – jak pisał m.in. E. Ionesco – „nic się nie dzieje, a wszystko zdarza”.
Ideologiczne manipulacje
Dla ideologów, będących apologetami każdego panującego reżimu, podstawowym zadaniem jest właśnie wytwarzanie przeświadczeń, że świat jest zawsze znośny i obliczalny. Zwłaszcza – ten, otaczający nas bezpośrednio, wciąż powtarzający się, który potocznie określamy jako codzienność.
To bowiem jest gwarantem „spokoju społecznego”, czyli gładkiej i bezkolizyjnej reprodukcji istniejących stosunków i powiązań społecznych. Bez buntu przeciw danemu status quo, emocjonalnej szamotaniny, drastycznych poczynań.
W tym kontekście owe złe bajki, jako właśnie środki umożliwiające akceptację rzeczywistości, mimo jej nieszczęsnych zawirowań i beznadziei, nabierają głębi. Przez ich bowiem pryzmat możemy zobaczyć, dlaczego tak trudno ruszyć świat z posad. Bo i po co to czynić, skoro jest on znośny, wyłączając pechowego Żyda z powyższej anegdoty.
To również stanowi przyczynę, że analogiczne do nich tworzy się na potęgę. Produkuje się też odpowiednie dla nich uzasadnienia, choć niekoniecznie posiadają one charakter dowcipu lub sytuacyjną mroczność historii o Pocieszaczu. Stanowią zaś treść homilii kapłanów jedynie słusznej w Polsce religii, występów kabaretowych trefnisiów, dziennikarskiej publicystyki, jak i dyżurnych w każdej telewizyjnej czy radiowej stacji polityków i intelektualistów.
Te bowiem anegdoty i historie, jako modele swoistych ideologicznych środków „uspokajania ludzi”, wraz z uzupełniającymi je uzasadnieniami, przekonują, że wszystko – jeśli nawet nie jest w najlepszym porządku – warte jest akceptacji. Można więc żyć, jak się dotąd żyło, czyli powielać stosunki i pożądane przez system postawy, w które zostało się wtłoczonym.
Jest to bodaj jeden z kluczowych paradoksów każdego panującego systemu: opowieści o jednostkowych (choć bardzo typowych) nieszczęściach i krzywdach stają się… jego legitymizacją. Służą tedy nie tylko uspokojeniu nastrojów. Nie są też patologiczną pociechą, czy kompensacją. Na dość zresztą podobnej zasadzie, jak bale charytatywne, rozmaite kwesty i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, które mają ludzi przekonać, że wszystko wokół nas jest w najlepszym porządku, bo człowiek człowiekowi nie pozwoli zginąć. Bo, gdy nawet notorycznie, zawodzi system i służące mu aparaty państwa – „dobre serca” uchronią nas i pozwolą się podnieść po losowych upadkach.
Porzućmy więc głupie myśli i nie złorzeczmy światu. Dziękujmy Bogu i Prezesowi wszystkich Prezesów wraz z prezydentem. Wszak mogłoby być gorzej, niż jest.
Nic więc dziwnego, że ideologowie konformizmu wobec ściskającego nas w swych kleszczach ustroju ekonomicznego i społeczno-politycznego, nie tylko gloryfikują te „serca”, ale też raczą co rusz drastycznymi obrazami rewirów nędzy, złych zbiegów okoliczności, korupcji, ludzkich klęsk, społecznej znieczulicy. Wszak nie po to, by powstał przeciwko temu ustrojowi „wyklęty lud ziemi”. W innym celu: byśmy bądź pamiętali, że tak naprawdę bezpośrednio to nas nie dotyczy, bądź, że może być beznadzieja jeszcze gorsza, dla nas niewyobrażalna.
Dobre więc i pożyteczne są złe bajki.
Stanisław Jerzy Lec napisał kiedyś: „Upadłem na dno. Wtem spod spodu usłyszałem pukanie”. Świat codzienności jest przedziwnie zbudowany: nie ma wszak w nim takiego dna, pod którym nie byłoby kolejnego. I to jest jeden z powodów sprawiających, że jeśli nawet nasze życie nie jest dobre – zawsze może być do zniesienia. Przynajmniej dopóty, dopóki od spodu nie słychać pukania…