4 sierpnia 1995 r., o godzinie piątej rano rozpoczęła się operacja „Oluja” realizowana przez chorwackie wojsko, policję i ochotnicze oddziały paramilitarne. Następnego dnia na twierdzy kninskiej (dawna siedziba królów chorwackich) zawisła chorwacka flaga. Do dziś te wydarzenia są opisywane w podręcznikach do historii – chorwackich oczywiście – jako przykład nowoczesnej sztuki wojennej. To symbol siły i bohaterstwa narodu. 5 sierpnia wypada chorwackie święto narodowe.
Minęło 26 lat od operacji, która trwała cztery dni, a wskutek której ponad 200 tys. osób musiało opuścić tereny zamieszkiwane przez ich przodków od wieków. Niektórzy z nich do dziś koczują w różnych obozach na obszarze Republiki Serbskiej, części Bośni. Inni trafili do Serbii i Czarnogóry.
Akcja obejmująca obszar od Chorwackiej Kostajnicy i Petriniji na północy i do Gračaca i Knina na południu była największą akcją wojska chorwackiego podczas wojny domowej. Podczas operacji członkowie chorwackiej armii i policji mordowali, torturowali oraz wypędzali siłą serbskich cywilów. Dokonywano masowych mordów na członkach wycofującej się armii Serbów chorwackich. O śmierci od 350 do ponad 1000 ludzi, głównie osób starszych i chorych, mówią nawet oficjalne, chorwackie źródła, te od wychwalania bohaterstwa narodu. Jednym z dowodzących tą operacją, nazywanej pompatycznie przez Chorwatów „matką wszystkich bitew”, był gen. Ante Gotovina. „Burza” zmiotła Republikę Serbskiej Krajiny, którą utworzyli chorwaccy Serbowie, by po secesji Chorwacji nie znaleźć się pod władzą Zagrzebia. Republika posiadała ona wszystkie cechy niepodległego państwa… oprócz międzynarodowego uznania.
Demoliberalne media milczą o tej karcie jugosłowiańskiej tragedii i jej ofiarach. Chociaż mowa o klasycznej czystce etnicznej. Niemniej w powszechnym przekazie Serbowie pozostają agresorami, zawsze i wszędzie, Chorwaci i Bośniacy to wieczne ofiary, męczennicy. Nie wolno psuć tego prostego podziału.
A tymczasem gen. Ante Gotovina oskarżany był przez Trybunał w Hadze o zbrodnie wojenne i poszukiwany na równi z Radovanem Karadiciem i Ratkiem Mladiciem. Podejrzewało się go też – choć o tym w Chorwacji te fakty przemilczano – o konszachty z Serbem Miloradem Lukoviciem, tzw. „Legiją”, głównym sprawcą zabójstwa premiera Serbii, Zorana Dzindzicia w marcu 2003 r. Obaj stali w latach 90. XX wieku po przeciwnych stronach, lecz łączyła ich solidarność weteranów Legii Cudzoziemskiej. „Legija” z cichą pomocą Gotoviny po zamachu skrył się pod opieką przyjaciół generała w zamieszkanej głównie przez Chorwatów bośniackiej Hercegowinie. Byli legioniści, a później oficerowie armii Chorwacji nadal kontrolują zorganizowaną przestępczość w tym kraju, współdziałając np. z serbskim klanem z Zemunu, w przedmiocie kontrabandy. Gotovina został zatrzymany w 2005 roku na Wyspach Kanaryjskich i dostarczony do Hagi, ale i bez niego świat przestępczy byłej Jugosławii bardzo szybko odbudował wzajemne relacje w przedmiocie handlu bronią, narkotykami, sprzedaży kobiet do domów publicznych itd. Nie tylko zresztą chorwacko-serbskie; ponad śmiertelną narodową wrogością kwitła również ich współpraca np. z mafią albańską i grupami kosowskimi, tworzonymi przez weteranów z UҪK.
Wróćmy jednak do Gotoviny. W 2011 r. trybunał w Hadze uznał go za winnego zbrodni wojennych i przestępstw przeciwko ludzkości. Oskarżała go słynna prokurator ze Szwajcarii, znana z jurydycznej transparentności, Carla del Ponte. Udowodniono, że jego żołnierze, za jego wiedzą, mordowali serbskich cywili. Sędzia ogłaszający wyrok stwierdził, że Gotovina był członkiem organizacji przestępczej, na czele której stał chorwacki prezydent Franjo Tudjman. Trybunał nie rozstrzygał, czy Chorwacja miała prawo odbić Kraijnę, tylko oceniał, czy Serbowie padli ofiarą zbrodni wojennych. I uznał, że tak, skazując Gotovinę na 24 lata więzienia. Wyrok jednak upadł w apelacji. Tym razem sędziowie uznali, że generał nie podejmował zbrodniczych działań celowo, a efekty operacji Oluja, które uderzyły w cywilów, były przypadkowe.
Czy miały tu znaczenie toczące się wówczas negocjacje odnośnie przystąpienia Chorwacji do UE – tego nikt się pewnie nie dowie.
Triumfalny powrót do Zagrzebia zgotowało Gotovinie 100 tys. admiratorów najgorszych nacjonalistycznych tradycji. Do wypełnionej po brzegi katedry w Zagrzebiu wprowadził go kardynał Josip Bozanić. Odprawiono mszę w intencji ojczyzny, a Gotovina ukląkł przy sarkofagu Alojzije Stepinaca, ustaszowskiego błogosławionego. To był rok 2012. Niewiele się od tego czasu zmieniło w Chorwacji, jeśli chodzi o kult
przemocy nacjonalistycznego państwa chorwackiego z okresu II wojny światowej. Nadal też niepodległa Chorwacja potrafi zmusić do emigracji – przez niewybredne ataki w mediach i groźby – niewygodnych intelektualistów i antyfaszystów, jak pisarka i reżyserka Dubravka Ugresić czy głośny w Polsce swojego czasu reżyser Oliver Frljić.
I jeszcze aspekt wielkiej polityki. W czasie operacji „Oluja” międzynarodowe autorytety i czołowi politycy (z Billem Clintonem i Brukselą na czele) wyrażali co prawda rytualne zaniepokojenie ofiarami i stratami, ale w kuluarach śmiali się, dowcipkowali i wyrażali zadowolenie z „łupnia”, jakiego doznawali Serbowie. Ograniczenie wpływów Rosji na Bałkanach było bezcenne. A prawa człowieka, niezbywalne i niezależne od kontekstu, okazały się medialnym humbugiem. Kolejne wojny na gruzach Jugosławii tylko przypominały tę przykrą prawdę.