Według ekspertów ONZ, zajmujących się kwestiami wolności słowa i zgromadzeń, sytuacja w Stanach Zjednoczonych stanowi zagrożenie dla tych praw. Od czasu objęcia władzy przez Donalda Trumpa aż 19 stanach wprowadzono regulacje, które mogą ograniczać obywateli.
– Zaczynając od ruchu Black Lives Matter, przez protesty ekologów i rdzennych Amerykanów wokół ropociągu Dakota Access Pipeline po Marsze Kobiet: wszystkie te protesty są jednoznacznie pokojowe i obywatele mają prawo brać w nich udział – tłumaczą Maina Kiai i David Kaye, eksperci ONZ ds. praw człowieka. Tymczasem w wielu stanach, zwłaszcza tych rządzonych przez partię republikańską, dochodzi do kolejnych ograniczeń prawa do zgromadzeń i demonstrowania swoich poglądów – wszędzie dzieje się to pod płaszczykiem troski o bezpieczeństwo publiczne. Stało się tak m.in. w Indianie, Arkansas, na Florydzie, w Georgii, Iowa, Michigan czy Missouri. W Kolorado, Północnej Dakocie i Oklahomie, zdaniem ekspertów ONZ, prawo dot. zgromadzeń zmieniono specjalnie po to, żeby wyciszyć protesty wokół niszczącego środowisko ropociągu. W zeszłym miesiącu ciężkozbrojna policja weszła na teren miasteczka namiotowego przeciwników Dakota Pipeline.
W Missouri wprowadzono przepis, według którego za „niezgodne z prawem naruszenie ruchu drogowego” można usłyszeć wyrok nawet 7 lat pozbawienia wolności, w Minnesocie karalny staje się udział w demonstracji, podczas której doszło do jakichkolwiek aktów przemocy – nawet jeśli zgromadzenie było legalne, a dana osoba nie popełniła żadnego wykroczenia.
– Decyzja jednej osoby, żeby stosować przemoc, nie może skutkować naruszaniem prawa innych osób do wolności słowa i pokojowego demonstrowania swoich poglądów – tłumaczą eksperci ONZ. Według nich nowe przepisy w prosty sposób prowadzą do kryminalizacji demonstracji publicznych jako takich.