Site icon Portal informacyjny STRAJK

Orlando i antyterroryzm

Facebook.com/KPH

Czym się różni zamach terrorystyczny od mass shooting? Co zabija ludzi – broń, homofobia, choroba psychiczna, człowiek, czy – jak chcą prawicowi publicyści – islam?

Stany Zjednoczone są jedynym krajem rozwiniętym, w którym regularnie słyszymy o mężczyźnie z bronią, który wchodzi do budynku pełnego ludzi – do szkoły, na kampus uniwersytecki, do centrum handlowego albo klubu nocnego i zaczyna strzelać. Od czasu masakry w klubie Pulse w Orlando doszło już do pięciu podobnych zdarzeń – zginęła w nich jedna osoba, 22 zostały ranne. Najświeższa miała miejsce w Oakland, w Kalifornii – nieznani sprawcy ostrzelali grupę młodzieży, wspominającą swoich dwóch tragicznie zmarłych kolegów, 15-latków, którzy dwa tygodnie wcześniej utonęli w rzece. Zginęła 17-letnia dziewczyna. Jeśli jeszcze do nich nie przywykliśmy, to tylko dlatego, że media mimo wszystko uważają je za bardziej interesujące niż masakry w Afganistanie, Nigerii czy Somalii – ofiarami są jednak zwykle biali ludzie, ubrani i żyjący tak jak my, w zachodnim, cywilizowanym świecie.

W Somalii nie ma mass shootings

Tragedie w USA inaczej się też nazywają. Kiedy czarnoskóry bojownik Boko Haram obwiązuje porwaną 12-latkę trotylem i wysyła ją do rojnego centrum Maidiguri, mówimy o „zamachu terrorystycznym”. Kiedy sfrustrowany, samotny mężczyzna koło 30 bierze kupioną legalnie broń i zaczyna strzelać do dzieci w szkole, studentów na uczelni albo ludzi bawiących się w klubie, mówimy o mass shooting – wyrażenie słabo tłumaczy się na polski, „strzelanina” nie oddaje bowiem jego jednostronnego charakteru. O tym, czy dane zdarzenie nazwiemy zamachem terrorystycznym czy mass shooting, decyduje w zasadzie tylko szerokość i długość geograficzna (w Somalii czy Nigerii to drugie się nie zdarza), ew. kolor skóry i wyznanie sprawcy (terroryści to przecież nie-biali muzułmanie, czy też przynajmniej osoby pochodzące z krajów islamskich). Inaczej się też tłumaczy przyczyny tych zdarzeń – terroryści działają  natchnieni chorą ideologią; strzelają i zabijają bo tak nakazuje im wiara w Allaha (nic to, że dzielą ją z 1,6 mld ludzi, którzy nie mają podobnych pomysłów). Powody, dla których po broń sięgają amerykańscy frustraci są zupełnie inne, niezależne od ich koloru skóry, wiary czy też wyznawanej ideologii; szuka się u nich osobistych zaburzeń i problemów. Nikt nie zastanawia się nad stanem psychicznym i relacjami z rodzicami Salaha Abdeslama, który strzelał w Paryżu – był przecież islamskim terrorystą, o nic więcej nie trzeba pytać. Z drugiej strony – nikt nie próbuje stwierdzić, że wiara w teorię Illuminati, którą fascynował się niejaki Chris Harper Mercer, który w zeszłym roku wszedł na kampus Umpuqua w Oregonie, zabijając dziesięć i raniąc dziewięć przypadkowych osób, jest śmiercionośna i jako taka powinna zostać „zdelegalizowana”.

Co ciekawe, to samo „islamskie pochodzenie”, które do tego stopnia określa sprawcę masowego mordu, że nie trzeba się zastanawiać nad jego moralnością i psychiczną konstrukcją, zupełnie przestaje się liczyć w przypadku osób, postępujących zgodnie z przyjętymi społecznie zasadami. Imran Yousuf, 24-letni ochroniarz w Pulse w Orlando, który w krytycznym momencie przebiegł przez salę, żeby otworzyć drzwi ewakuacyjne i uratował życie 60-70 osobom, pochodzi z rodziny indyjskich muzułmanów. „Nikt nie będzie publicznie spekulował czy Imran był pobożnym muzułmaninem, czy islamskie wartości, w których wychowywali go rodzice były dla niego inspiracją; nikt nie będzie przetrząsał Koranu i hadisów w poszukiwaniu fragmentów wyjaśniających jego czyn, nikt nie odwoła się do muzułmańskiej teologii.” – pisze Arkadiusz Miernik, publicysta i polski znawca islamu i trudno mu odmówić racji.

Mateen – frustrat czy islamista

Zostawmy jednak Yousufa i zajmijmy się Omarem Mateenem, sprawcą masakry w Orlando – czynu, który poza liczbą ofiar, przyciągnął uwagę mediów na tak długo ze względu na to, że stoi na skrzyżowaniu zamachu terrorystycznego i mass shooting. Z jednej strony – Mateena fascynowało Państwo Islamskie, wahhabicka sekta, światowy symbol islamskiego terroryzmu, któremu dzięki spektakularnym akcjom w Paryżu i Brukseli udało się zdetronizować Al-Kaidę na tronie największych lęków Zachodu. Z drugiej – nie wykazano żadnych związków z organizacją; Mateen nie był jej członkiem ani częścią żadnej siatki. Wspomniany Chris Mercer był fanem IRA, nie oznacza to jednak, że irlandzka grupa terrorystyczna była odpowiedzialna za zamach w Oregonie; tak samo nie da się stwierdzić, że za tragedią w Pulse stoi IS.

Z drugiej – to, co na pewno wiadomo o samym Mateenie, nakłada się na wszystkie historie o amerykańskich mass shooters. Młody sfrustrowany mężczyzna z problemami z agresją, nienawidzący gejów, lesbijek i osób czarnoskórych. Często zmieniał szkołę i pracę, był konfliktowy, stosował przemoc wobec byłej żony. Homofobia, z którą się obnosił i która w końcu doprowadziła do tego, że wziął broń i zabił 49 osób, skrywała prawdopodobnie brak samoakceptacji – Mateen był stałym bywalcem Pulse, umawiał się na randki z mężczyznami. Nie da się przeprowadzić pośmiertnej analizy psychologicznej ani psychiatrycznej na podstawie prasowych doniesień, jest jednak niemal pewne, że Mateen był osobą silnie zaburzoną, nawet jeśli nie psychicznie, to z pewnością społecznie i że przydałaby mu się porządna terapia.

Cywilny antyterroryzm potrzebny od zaraz

Jest też jednak oczywiste, że rozważanie masakry w Orlando jako wyniku indywidualnych problemów Omara Mateena to pomyłka, tak jak absurdem byłoby myślenie o niej jako o konsekwencji jego wyznania. Strzelał motywowany chorą ideologią – przekonaniem, że ludzie, zakochujący się w osobach tej samej płci – do których sam się prawdopodobnie zaliczał – są godni nienawiści, pogardy, nie zasługują na życie. Tę ideologię można wyprowadzić zarówno z islamu, jak i z katolicyzmu czy z amerykańskiego protestantyzmu (wspomnijmy choćby o Westboro Church, którego główne hasło brzmi „God hates fags„, „Bóg nienawidzi pedałów”). Jest też jasne, że takiemu człowiekowi jak Mateen, w dodatku z przemocową historią, nigdy nie należało sprzedawać broni. Nie jest przypadkiem, że to właśnie w Stanach Zjednoczonych mamy do czynienia z mass shootings – w żadnym innym kraju rozwiniętym nie jest tak łatwo o karabin, i jednocześnie tak trudno o wizytę u psychiatry.

Niestety, nasuwające się rozwiązania, pozwalające na uniknięcie tego typu wydarzeń w przyszłości, czyli lepsza kontrola nad osobami stosującymi przemoc wobec najbliższych i terapia sprawców, dostępna i powszechna opieka psychiatryczna, ograniczenie dostępu do broni palnej i porządna edukacja obywatelska i seksualna nie mieszczą się w antyterrorystycznej agendzie ani amerykańskich, ani europejskich władz. Zamiast tego mamy  stany wyjątkowe, zwiększone uprawnienia służb, inwigilację, zakazywanie zgromadzeń publicznych, lotniskową kontrolę osób o ciemniejszej karnacji i imieniu Ahmed i inne, spektakularne akcje, służące naszemu „bezpieczeństwu”. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie czy w Polsce pozwala się na rozrost prawicowego ekstremum, które – czego dowodzi wczorajsze morderstwo brytyjskiej posłanki partii pracy, Jo Cox, dokonane przez mężczyznę z nacjnalistycznym hasłem na ustach – stanowi równie duże, a w Polsce z pewnością większe zagrożenie terrorystyczne niż Państwo Islamskie.

Exit mobile version