Oglądając w telewizji fragmenty wystąpień działaczy lokatorskich z wczorajszych obrad warszawskiej Rady Miejskiej czułem dumę, że kiedyś miałem okazję wspólnie działać z takimi ludźmi, jak facet ze środowiska skłoterskiego, który wygłosił wczoraj przemówienie naprawdę znakomite. Słowa „jedyne powstanie, które się w tym mieście udało, to powstanie z gruzów”, cytowane potem przez większość kanałów informacyjnych, pozostaną na długo w pamięci. Rozumiem i podzielam emocje, które ściągnęły wczoraj na salę obrad wielu aktywistów, zaangażowanych w walkę na froncie lokatorskim w ciągu ostatniej burzliwej dekady. Okres rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz zasługuje na mocną krytykę, gdyż był to czas polityki realizowanej na rzecz interesów bogatych a przeciwko zwykłym ludziom i, co warto podkreślić, realizowanej z podniesioną przyłbicą bezczelności.
Niepokoi mnie jednak deficyt myślenia w kategorii politycznego celu, który objawił się właśnie wśród działaczy i działaczek warszawskich ruchów społecznych przy tej okazji. Jednym z głównych, a na pewno najmocniej akcentowanym postulatem tych środowisk jest natychmiastowa dymisja prezydent Warszawy lub doprowadzenie do jej impeachmentu. Potrzeba eliminacji głównej patronki całego układu jest na poziomie emocjonalnym całkowicie zrozumiała, jednak najpierw lepiej by było ostudzić emocje i spróbować odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Kto, biorąc pod uwagę obecny układ sił w stołecznej i ogólnokrajowej polityce ma największe szansę na zajęcie miejsca HGW w „małym pałacu” na Placu Bankowym?
Część działaczy z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie zamierza się kwestią sukcesji w najmniejszym stopniu przejmować, i to w sytuacji politycznej, którą charakteryzuje narastająca brutalizacja działań władzy: łamanie praw konstytucyjnych, instrumentalizacja prokuratury jako narzędzia walki, zawężenie pola akceptacji, zwłaszcza jeśli chodzi o ruchy progresywne, obsesyjny antykomunizm, gęstniejąca atmosfera makkartyzmu i, co szczególnie powinno interesować lewicę, zuchwałość organizacji nacjonalistycznych, które już niebawem, za sprawą ministra obrony, zostaną mianowane oficjalną (już nawet nie „para-„) militarną strażą „dobrej zmiany”. W tej konstelacji urząd prezydenta Warszawy, zajmowany obecnie przez konserwatywną liberałkę, wydaje się jednym z ostatnich ważnych bastionów, które katoprawica musi pokonać na drodze do osiągnięcia pełnej hegemonii politycznej.
W przypadku, gdy do „małego pałacu” wprowadzi się uśmiechnięty, miękki i strawny dla mieszczaństwa kandydat PiS, a takiego niewątpliwie Prezes rzuci na pole walki, ofensywa ideologiczna prawicy nabierze impetu. Warto sobie wyobrazić miasto przystrojone kilka razy w roku na część żołnierzy wyklętych czy ofiar Smoleńska; ciągnące się kolumny świadomych swojej bezkarności chłopców z celtykami, maszerujących na „antypolskie” lewactwo, czyli właśnie na skłoty, knajpy wegańskie czy inne feminoteki. Warto sobie przypomnieć Paradę Równości z 2016 roku. Wspaniałą, najliczniejszą w historii. I być może ostatnią, Bo przecież wykonawca „dobrej zmiany” na taką bezczelność w Warszawie nie pozwoli. Niektórzy komentatorzy uspokajają, że PiS nigdy w stolicy nie wygra, jednak w momencie, gdy partia Kaczyńskiego bije konkurencję na głowę w sondażach, warto się zastanowić czy pewność z jaką się wypowiada taką tezę nie jest przypadkiem zaklinaniem rzeczywistości. Tym bardziej, że lista nazwisk potencjalnych kandydatów, którzy mieliby stawić czoła kandydatowi PiS w przyspieszonych wyborach – oprócz Roberta Biedronia, który raczej swojego Słupska nie porzuci dla wyścigu o Belweder w 2020 r. – nie pozwala na optymizm. Są na niej miernoty albo ambitni funkcjonariusze swoich partii. Żaden z nich nie gwarantuje zablokowania ratusza przed PiS-em.
Dlatego chciałbym zaapelować do działaczy, którzy obecnie krzyczą o konieczności usunięcia niesprawiedliwej Hanki tu i teraz, do wszystkich niesionych falą społecznego zrywu – to nie jest moment na „jakoś to będzie”. Najpierw musimy wiedzieć, jak może być i czy nie będzie gorzej. Skończmy z myśleniem w kategorii teraz na rzecz przewidywania i planowania kilku kroków do przodu. Prawica to robi od lat.