W 1933 r. robotnicy zakładów włókienniczych w Pabianicach zorganizowali strajk przeciwko drastycznym obniżkom płac i wydłużeniu czasu pracy. Po siedemnastu dniach protestu coraz bardziej zdesperowani włókniarze wyszli na ulicę – policja rozpędziła marsz, strzelając do tłumu. Jeszcze kilka dni temu ofiary śmiertelne tych wydarzeń upamiętniała tablica. Nie pasowała jednak do prawicowej polityki historycznej…
Aktywiści lewicowi od początku nie mieli wątpliwości – w tzw. dekomunizacji nigdy nie chodziło o potępienie totalitaryzmu. Prawdziwym celem było całkowite wymazanie ze świadomości wszelkich przejawów pamięci o lewicy oraz toczonych przez nią walkach o równość, wolność i sprawiedliwość. Najnowsze doniesienia z Pabianic tylko to potwierdziły.
Tablica, która jeszcze niedawno znajdowała się na rogu ulic Moniuszki i Bohaterów, przypominała o pięciu robotnikach, którzy zginęli podczas tłumienia strajku pabianickich włókniarzy. Pracownicy fabryk przerwali pracę w proteście przeciwko obniżaniu ich i tak niskich płac o minimum 15, a w niektórych przypadkach nawet o 35 proc., jak również wydłużaniu czasu pracy i odbieraniu urlopów. Negocjacje między Związkiem Pracowników Przemysłu Włókienniczego, któremu przewodniczył poseł PPS i robotnik Antoni Szczerkowski, a Związkiem Przemysłowców były torpedowane przez organizację kapitalistów.
Po siedemnastu dniach protestu fabrykanci nie zamierzali iść na żadne ustępstwa. Robotnicy wyszli na ulicę w pochodzie protestacyjnym, śpiewając rewolucyjne pieśni. Drogę zastąpił mu oddział policji. Funkcjonariusze oddali salwę do tłumu, zabijając pięciu demonstrantów i raniąc kilkadziesiąt osób. Robotnicy obrzucili policjantów kamieniami i rozeszli się dopiero wtedy, gdy dotarła do nich wiadomość o sprowadzaniu przez policję posiłków z Łodzi.
Jak relacjonował po latach przedwojenny pabianicki dziennikarz, Edward Sławiński, „Po wypadkach piątkowych, cała ludność Pabianic, bez względu na przekonania polityczne i religijne oraz przynależność narodowościową, wyraźnie opowiedziała się za strajkującymi robotnikami, okazując przy każdej sposobności wrogą postawę wobec policji. Nawet ks. Petrzyk, proboszcz parafii NMP w Pabianicach ogłosił w sanacyjnej Gazecie Pabianickiej artykuł z wyrazem potępienia dla akcji policyjnej”.
W 1933 r. strajk włókniarzy przeciwko brutalnemu wyzyskowi ogarnął cały region łódzki.
Tablicę w miejscu krwawych wydarzeń zawieszono w 1959 r. Jeszcze w ubiegłym roku na łamach lokalnej prasy z oburzeniem pisano o fatalnym stanie jej otoczenia, stwierdzając, że upamiętnianie ofiar w takiej scenerii to prawdziwy wstyd. To już jednak nieaktualne. Pamięć o włókniarzach została oficjalnie wymazana z przestrzeni publicznej. Pod jakim pretekstem? Jeden z zabitych robotników i przywódców strajku, 38-letni Stefan Żuchowski należał do Komunistycznej Partii Polski. 21-letni Zygmunt Berlak i 27-letni Herman Pusz, którzy również zginęli, byli członkami Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Jak wyjaśniła rzeczniczka Urzędu Miasta Aneta Klimek lokalnemu portalowi Pabianice.tv, jeden z mieszkańców miasta poskarżył się na upamiętnianie wydarzenia organizowanego przez komunistów. A miasto na zgłoszenie zareagowało.
Jedynym śladem po tragedii włókniarzy pozostanie ich wspólny grób na pabianickim cmentarzu. Z krzyżami i tablicą informującą, że „zginęli w walce o chleb i wolność”.