Prezydent Ameryki Joe Biden długo czekał z reakcją na to, co się właśnie dzieje na Bliskim Wschodzie, aż wydusił z siebie bardzo zużyte, groteskowe zaklęcie polityczne „Izrael ma prawo do obrony”. O owym politycznym zaklęciu pisał u nas jasno i obszernie Jarosław Pietrzak, ograniczmy się więc do krótkiego wyliczenia ustalonych od lat w polskich mediach sposobów na odbiorcę, jeśli chodzi o relacjonowanie „konfliktu palestyńsko-izraelskiego”.
Przez 30 lat „wolności” polskich mediów nic się tu nie zmieniło, może tylko TVN od paru lat jest bardziej amerykański w swych materiałach, tj. dużo pilniej uważa, by nie używać słów jak okupacja, czy kolonizacja. W mediach Agory mamy ciągle to samo, w tym guście zresztą. Wspominam akurat te media, bo ich przekazy formułują poglądy nie tylko liberałów, ale i znacznej części polskiej mieszczańskiej lewicy, która bardzo chce być identyfikowana jako rodzaj racjonalnej inteligencji.
Sposobem naczelnym, największą gwiazdą propagandy proizraelskiej, jest zrównanie stron, zbawienna egalizacja. Już samo określenie „konflikt palestyńsko-izraelski” zawiera w sobie kłamstwo: sugeruje, że chodzi o starcie dwóch równych stron, jakby obie były państwami, a przynajmniej obie miały armię itd. Używa się tego z gruntu fałszywego określenia, zamiast mówić o kryminalnej, zbrojnej dominacji kolonialnej i ruchu oporu, gdyż dzięki niemu ta dominacja znika z pola widzenia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Nie ma więc nielegalnej okupacji i kolonizacji, nie ma siłowego zaboru ziem, przejmowania, czy wyburzania palestyńskich domów, zbrodni seryjnych zabójstw i codziennych upokorzeń ze strony reżimu rasistowskiego apartheidu. Wystrzeliwanie „rakiet” (piszę to w cudzysłowie, bo 90 proc. tego co wystrzeliwują Palestyńczycy nadaje się najwyżej na fajerwerki) przez ruch oporu ze Strefy Gazy bierze się znikąd, z jakiejś nieracjonalnej złośliwości oczywiście, po prostu nie ma żadnych przyczyn!
Językowe zrównanie stron służy usprawiedliwieniu dominującego pod każdym względem. Wzięło się ono ze sposobu ukrycia stosunków kapitalistycznych szczególnie po II wojnie na Zachodzie, gdzie zaczęto mówić o „partnerstwie” między pracodawcami i podwładnymi, by zatrzeć oczywistą relację podległości, uniemożliwiającą jakiekolwiek rzeczywiste partnerstwo.
Drugi sposób to zmiana dominującego w ofiarę, a ofiary w kata. To proceder używany przeciw wszystkim właściwie ruchom oporu w historii świata. Polski członek Razem nie ma problemu, by pisać o „bandyckim Hamasie”, nawet jeśli przeczuwa, że coś jest nie tak. Powstaje nieświadome naśladownictwo słów hitlerowskich okupantów wobec oporu Polaków, czy wieczny epitet kolonizatorów wobec nieposłusznych tubylców wzięty z W pustyni i w puszczy, ale raczej chodzi o zdanie przeciętnego odbiorcy polskich mass mediów. Najczęściej, w celu moralnej dyskwalifikacji stosuje się oskarżenie o „terroryzm”, choć w porównaniu z terrorem okupacji izraelskiego państwa kolonialnego, szkody, jakie powoduje ruch oporu, są mikroskopijne.
Odwrócenie rzeczywistych relacji znowu służy – jak wszystkie te sposoby propagandowe – silniejszemu, zaborcy.
Trzeci sposób to super-klasyczne demonizacja i dehumanizacja, które w czasach represji mają zohydzić ofiary okupacyjnego terroru, jak i ruch oporu. Np. w Izraelu, oprócz Times of Israel przeznaczonego dla zagranicy i Ha’aretz, mało kto stosuje określenie „Palestyńczycy” na tubylców. To prawie zawsze „Arabowie”, co ma podkreślać wizję jakiejś nieokreślonej masy bez atrybutów konkretnego narodu żyjącego na konkretnej ziemi. Tę manierę władz i mediów izraelskich przejmują media polskie. W czasach II wojny pisałyby pewnie o jakichś Słowianach, którzy zamiast w Polsce mogliby żyć gdziekolwiek indziej, gdzie żyją Słowianie (albo i w ogóle nie żyć w sumie, bo Słowian jest dużo). Dehumanizacja i próby słownego wykorzeniania dotyczą naturalnie wielu aspektów, lecz ten wywodzi się z prostego naśladownictwa.
Wśród innych sposobów ściemniania mamy jeszcze formułę „to bardzo skomplikowane”, by przeszkodzić jakiejkolwiek jasnej lekturze zjawisk. To „skomplikowanie” ma tu służyć rozmyciu relacji bezwzględnej, morderczej, rasistowskiej dominacji na sposób pseudo-inteligencki, by zminimalizować szanse na dojrzenie właściwych proporcji. Do tego dochodzi abstrakcjonizm, który ma utopić odpowiedzialność zbrodniarzy w uogólniających określeniach, jak „ludzkie szaleństwo”, „nienawiść do innych”, „eskalacja przemocy”. Oto mamy do czynienia z jakąś tragedią grecką, a nie z konkretnymi działaniami i decyzjami kolonizatorów.
To odwracanie i fałszowanie wartości dobrze się jednak sumuje w politycznym, zachodnim zaklęciu „Okupant ma prawo do represjonowania okupowanych”. Może to robić, może zabijać i upokarzać ile chce, może urządzać pogromy, jeśli jest wpływowym przyjacielem, którego się szanuje lub obawia. Medialne oszustwa będą więc trwały, jak gdyby nigdy nic. Może to więc dobrze, że w niemal każdym mass-medialnym doniesieniu z Palestyny przeważa milczenie.