Pod hasłem „Pokój Wam” 6 czerwca papież Franciszek przyjedzie z pielgrzymką do Sarajewa, stolicy osobliwego tworu państwopodobnego – Bośni i Hercegowiny. Z wizyty na pewno cieszą się katolicy-Chorwaci. Pozostałe dwie społeczności – muzułmańscy Boszniacy oraz prawosławni Serbowie starają się robić dobre miny do złej gry, choć zadawnione urazy są obecnie najsilniejsze od blisko dwudziestu lat: odkąd w Bośni i Hercegowinie zapanował tzw. pokój.
Jaki los czeka jeden z najbiedniejszych krajów Europy? Czy głowa kościoła rzymskiego, zamiast złagodzić konflikty, rozdrapie rany? Niewykluczone. Zwłaszcza w obliczu prób obalenia rządu w Skopje. Pewne jest tylko jedno – w kraju nadchodzi czas burzliwych zmian.
Od podpisania traktatu pokojowego w Dayton, który w 1995 roku położył kres krwawej wojnie domowej, Bośnia i Hercegowina znajduje się w permanentnym kryzysie. Trudno zaprzeczyć powtarzanym raz po raz twierdzeniom, że BiH to sztuczne państwo. Faktem jest, że utrzymują je fundusze pomocowe, płynące coraz węższym strumieniem z Unii Europejskiej i niektórych organizacji międzynarodowych. Wszechobecna korupcja, nieefektywna i przerośnięta administracja pochłania blisko 40 proc. wydatków z budżetu państwa. Niezadowolenie mieszkańców Bośni podsyca bieda i bezrobocie. Jakby tego nie dość, w zeszłym roku region spustoszyła powódź.
W 2014 roku mieszkańcy Bośni wyszli na ulice. Demonstracje, do tłumienia których UE szykowała już KFOR, doprowadziły, ostatecznie, do przedterminowych wyborów. Te nie zaowocowały jednak praktycznie żadnymi zmianami – para poszła w gwizdek. Każda z grup narodowo-religijnych poparła swoich kandydatów, a ci wzajemnie oskarżali się o potęgowanie skutków chaosu ekonomicznego i partyjnego. Kraj składający się z Federacji Muzułmańsko-Chorwackiej oraz Republiki Serbskiej pogrąża się jednak nie tylko w coraz większym upadku gospodarczym, ale także w kryzysie politycznym. Chorwaci oczekują utworzenia swojej części składowej w ramach BiH, Serbowie najchętniej rozpisaliby referendum niepodległościowe, a muzułmanie stowarzyszyli BiH w gronie państw Ligi Arabskiej.
Zbliżająca się wizyta papieża Franciszka na pewno nie wyciszy wewnętrznych konfliktów, pomimo iż szef Watykanu z pewnością wezwie do miłości i pokoju. Skutek będzie raczej odwrotny: podziały i konflikty ulegną dalszemu zaostrzeniu. Mladen Ivanić, Serb, obecny przewodniczący Prezydium Bośni i Hercegowiny – kolegialnego organu pełniącego funkcje głowy państwa – zapewnia, że wizycie Franciszka nic nie zagraża i wszystko jest w najlepszym porządku. Nie świadczy to jednak wcale o tym, że Serbowie powitają papieża z radością.
Prawosławni Serbowie nie zapomnieli Chorwatom zbrodni wojennych nie tylko z lat 90., ale także tych popełnianych w latach 1941-45. Kolaborujący z III Rzeszą reżim Ante Pavelicia, wodza Niezależnego Państwa Chorwackiego (NDH), zrealizował plan masowych czystek etnicznych oraz wyjątkowo okrutnych rzezi popełnianych na niechorwatach. Ocenia się, że ofiarą fanatycznych Ustaszy Ante Pavelicia paść mógł nawet milion ludzi. Pawelić i jego reżim cieszyli się niemałym poparciem Chorwatów. Popularność wśród ludu zapewnił seminazistowskiemu porządkowi tamtejszy Kościół katolicki. Hierarchowie uczestniczyli zresztą w mordowaniu Serbów, a Chorwacki kardynał Alojzije Stepinac był gorliwym zwolennikiem Pawelicia i Hitlera.
Stepinaca beatyfikował Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Chorwacji w 1998 roku. Warto przypomnieć, jak „nasz Papież” opisał dokonania ówczesnego szefa kościoła katolickiego w tym kraju. „Dzięki swojemu doświadczeniu ludzkiemu i duchowemu błogosławiony Alojzije Stepinac mógł pozostawić swoim rodakom swoistą busolę, która pozwala im odnajdywać właściwy kierunek. Jej punkty kardynalne to wiara w Boga, szacunek dla człowieka, miłość do wszystkich prowadząca do przebaczenia, jedność z Kościołem kierowanym przez Następcę Piotra”. Owe przymioty czyniące Stepinaca błogosławionym znalazły swój wyraz w błogosławieniu Ustaszy udających się na rzeź Serbów w Bośni, Krainie, Hercegowinie i Slawonii, patronowaniu Paweliciowi i jego zausznikom, wspieraniu ideologii opartej na nienawiści i eksterminacji wszystkich niechorwatów.
Nic więc dziwnego, że kolejną wizytę Jana Pawła II w Bośni w 2003 roku Serbowie przyjęli zgrzytając zębami. Otwarcie wyrażaną niechęć do papieża potęgowała postawa państwa kościelnego wobec przybierającego na sile procesu dezintegracji Jugosławii w latach dziewięćdziesiątych. Watykan – wraz z RFN – jako pierwszy uznał Chorwację w granicach obejmujących obszary zamieszkiwane w większości przez Serbów, na których polityka NDH odcisnęła się krwawym i bolesnym piętnem.
Prefekt Kongregacji do Spraw Kanonizacyjnych Stolicy Apostolskiej kard. Angelo Amato, w rozmowie z chorwacką telewizją publiczną, zapowiedział, że najprawdopodobniej do końca 2015 roku Kościół ogłosi Stepinaca świętym. Zanim to się stanie, specjalna komisja lekarska Watykanu musi sporządzić raport potwierdzający cudowne uzdrowienie za wstawiennictwem patrona Ustaszy. Jak zapowiada kard. Amato stanie się to 3 czerwca br., czyli na trzy dni przed wizytą Franciszka w Sarajewie. Papież Franciszek podążać będzie zatem drogą „pokoju i pojednania”, śladami błogosławionego Alojzije Stepinaca. Jeśli słowa Ojca Świętego padną na podatny grunt, owa droga może wkrótce zapełnić się trupami Serbów – dokładnie tak jak siedemdziesiąt lat temu.
Groźba konfliktu zbrojnego wisi nad Bośnią i Hercegowiną od dłuższego czasu. O tym, że kraj podąża w złym kierunku, przekonana jest większość jego mieszkańców, bez względu na narodowość. Różnice widać za to w zalecanej „terapii”. Chorwaci chcą zmienić konstytucję i utworzyć trzecią część składową kraju na obszarze zachodniej Hercegowiny ze stolicą w Mostarze. Na to nie zgodzą się Muzułmanie. Są liczebną większością w kraju, ale zamieszkują tylko jeden zwarty obszar w centralnej Bośni. Z Chorwatami toczyli zacięte walki w Mostarze, dzieląc miasto na linii przecinającej je rzeki Neretwy. Chorwaci ostrzeliwali Boszniaków z pobliskich wzgórz, co symboliczne – pociski moździerzowe odpalane były zza gigantycznego krzyża stojącego do dziś na jednym z nich. Zburzyli także słynny most. Wrogość jest wciąż obecna, wyczuwalna; do wybuchu może dojść dosłownie w każdej chwili, nawet pod wpływem jakiegoś stosunkowo nieznacznego incydentu.
Muzułmanie na pewno nie oddadzą Mostaru Chorwatom: chcieliby Bośnię przebudować po swojemu. Widzą ją jako państwo unitarne. Z jednym rządem, jednym parlamentem i jedną głową państwa. Stanowią większość populacji – około 43 proc. Część muzułmańskich polityków opowiada się za członkostwem swojego kraju w Lidze Państw Arabskich, do czego z pewnością nie dopuszczą Serbowie i Chorwaci. Innym postulatem jest przejęcie przez Boszniaków kontroli nad Srebrenicą oraz spornym dystryktem Brczko. W Srebrenicy pochowani są muzułmanie zabici w masakrze z 1995 roku, a w Brczku muzułmanie są większością.
Każda próba naruszenia status quo doprowadziłaby do otwartego konfliktu.
Jak w najbliższej przyszłości zachowają się reprezentanci społeczności muzułmańskiej? Trudno przewidzieć. Na przyszły kształt państwa będą miały wpływ wybory lidera SDA (Partia Akcji Demokratycznej): najliczniejszej zrzeszającej Boszniaków. Wkrótce rozpoczyna się kilkudniowe posiedzenie delegatów tej partii. Najpoważniejszym kandydatem jest Bakir Izetbegović, członek Prezydium Bośni i Hercegowiny, syn Aliji Izetbegovicia pierwszego prezydenta BiH, jednego z inspiratorów wojny w tej byłej republice Jugosławii.
Partia Demokratycznej Akcji będzie musiała również znaleźć odpowiedź na radykalizujące się nastroje wśród muzułmańskiej ludności Bośni, gdzie coraz większą popularność zyskuje fanatyczny islam. Kierowani motywami religijnymi, młodzi muzułmanie wyjeżdżają walczyć w szeregach oddziałów tzw. Państwa Islamskiego, a fundamentalizm religijny jest w ich mniemaniu odpowiedzią na beznadzieję, biedę oraz problemy społeczne.
Wydarzeniom w Bośni nie będą biernie przyglądać się Serbowie. Prezydent Republiki Serbskiej, Milorad Dodik, coraz śmielej droczy się z przedstawicielami tzw. społeczności międzynarodowej. W zeszłym roku rozjuszył zachodnich dyplomatów uznając dwie zbuntowane republiki na wschodzie Ukrainy – Doniecką i Ługańską. Ten symboliczny gest Dodika nie jest tylko wyzwaniem rzuconym NATO i UE. Serbowie odczytują go zgoła inaczej. Już w 2008 roku, gdy zachodni świat uznał jednostronną deklarację niepodległości Kosowa, Serbowie chcieli odłączyć się od Bośni. Tylko ekonomiczna presja Unii Europejskiej oraz veto USA zablokowały plan przeprowadzenia referendum niepodległościowego. Teraz postulat ten powrócił ze zdwojoną siłą. Tym bardziej, że politycy albańscy z Kosowa i samej Albanii zapowiadają zjednoczenie w ramach ich projektu: Wielkiej Albanii (który realizuje się pod protektoratem USA). Natomiast w pobliskiej Macedonii terrorystyczne ugrupowania Albańczyków prowadzą wojnę podjazdową na ziemiach zamieszkanych przez mniejszość albańską od 2001 roku (w ataku przeprowadzonym 9 maja zginęło kilkudziesięciu macedońskich policjantów i żołnierzy). Tak więc los Bośni i Hercegowiny jest tak samo niepewny jak los Macedonii.
Odczytywana jako zdecydowane wsparcie Chorwatów wizyta Franciszka w Sarajewie, a także kanonizacja patrona chorwackich nazistów, Stepinaca, podgrzeje nastroje i przyczyni się do dalszej destabilizacji. Watykan nigdy nie grzeszył rozwagą podejmując ważne dla zwaśnionych ze sobą nacji decyzje. Zwłaszcza na Bałkanach. Uświęcenie spuścizny chorwackich Ustaszy może podpalić lont.
Współpraca: Bojan Stanisławski