Prawdopodobna wygrana Prawa i Sprawiedliwości (takiej partii, nie mylić z nazwami wartości) to żadna zmiana polityczna. To tylko wieczny powrót tego samego. Śmieszno-strasznego. Kto pamięta, ten wie. Kto nie pamięta, to się dowie.
Od ośmiu lat, odkąd panuje nam miłościwy rząd liberalno-chłopski, mówiąc „władza” – myślimy „PO” i na odwrót. Ale powiedzmy sobie szczerze: nie tylko oczywista arogancja tej partii sprawiła, że zaczęła przegrywać w sondażach, wcześniej przegrywając prezydenturę. Platforma jest bowiem trochę jak cały nasz kraj, celnie scharakteryzowany przez byłego już ministra Sienkiewicza – istnieje tylko teoretycznie. W praktyce natomiast PO to jedynie odpowiedź na głównego gracza na polskiej scenie politycznej, czyli PiS. To partia Jarosława Kaczyńskiego decyduje o tym, o czym rozmawiamy publicznie, prywatnie często zresztą też.
Głównym powodem rośnięcia PiS w siłę jest zmiana pijarowej strategii: schowania w niszy zakazach gąb Macierewicza czy Pawłowicz, a eksponowanie gładkich liczek Dudy czy Szydło. To rozbraja pokaźny element taktyki Platformy, czyli straszenia PiS-em. Ludzie mają krótką pamięć, nie są też na tyle ciekawi świata polityki, żeby babrać się w odmętach „W Sieci”, „Do Rzeczy” czy „Uważam Rze”. To tam kryje się (bez)myślowa – (i prawdziwa!) treść przyszłych zapewne rządów ciemniaków i półfaszystów.
Partia Kaczynskiego, posądzana przez lata o awanturnictwo, chamstwo i warcholstwo, była w zasadzie – właśnie dlatego – gwarantem rządów jaśnie oświeconych liberałów z PO i w ogóle stabilizatorem polskiej, pożal się Boże, sceny politycznej. „My jesteśmy byle jacy, śmieszni, trochę głupi i skorumpowani, okay” – mówili rządzący. – „Ale popatrzcie na tych dzikusów”. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że liberałowie mogli mieć rację.
Teraz to jednak inna siła polityczna może zyskać na straszeniu PiS-em. Chodzi o produkt o nazwie Zjednoczona Lewica. Potrzeba jej tylko nieco więcej wyrazistości, troszkę, troszeńkę, akurat tyle, żeby przebić w antypisowstwie pozbawioną właściwości i niezbyt pewną na trudne czasy Platformę, a zarazem nie zrazić tego zestrachanego mieszczanina. To zadanie w sam raz dla Barbary Nowackiej.
Ta sama emocja pozwoli ZL zostać hegemonem na lewicy, bo wyborcy nie będą chcieli tracić głosu na partie, które biją się o budżetową kroplówkę. Wystarczy trochę sloganów o walce z unikaniem podatków, czy ze śmieciówkami – czyli to samo, co wszyscy, ale trochę bardziej.
Do tej bramki zagrał Duda, wetując „Lex Grodzka” – ustawę o uzgodnieniu płci. Sama posłanka komentuje to tak: „Jeśli PiS zdobędzie władzę, to czeka nas w Polsce długa czarna noc, której Polacy powinni się obawiać”. Czarna noc: codzienne modlitwy, geje w więzieniach, krzyże nawet w kiblach i ani jednego kebaba na mieście. Taki obrazek bym namalował, gdybym był u Millera i Palikota.
I czekałbym na ruchy różnych profesorów Wierzbickich, którzy zawsze się w końcu pojawiają. Tym razem profesor źle odczytał intencje przyszłych władców. Miało być przyjaźnie, miło, z uśmiechem, a on tak po prostu zakazał na UW prezentacji numeru moskiewskiego czasopisma „Wiestnika Jewropy”, poświęconego tym razem Polsce (też mają zainteresowania). W dodatku profesor argumentował to „określoną orientacją polityczną” autorów, czyli np. Leszka Balcerowicza, Adama Michnika czy Karola Modzelewskiego.
Za szybko, za szybko, towarzyszu profesorze.