Australia, Nowa Zelandia, Argentyna, Chile, Tanzania, Senegal, Indie, Panama – to tylko niektóre z egzotycznych krain, które odwiedził od 2017 roku szef gabinetu politycznego prezydenta, Krzysztof Szczerski. Za żadną z podróży nie zapłacił z własnej kieszeni, wszystkie zaliczył w ramach wykonywania obowiązków służbowych.
Pamiętacie „słońce Peru”, czyli słynną podróż do Ameryki Południowej ówczesnego premiera Donalda Tuska? Po jedenastu latach mamy u władzy „dobrą zmianę”, a na interkontynentalne podróże samolotowe, zasysające z budżetu państwa setki tysięcy złotych oraz emitujące do atmosfery setki tysięcy ton gazów cieplarnianych pozwalają sobie już nie tylko najwyższe władze państwowe, ale również ministrowe.
Krzysztof Szczerski to jeden z najbliższych współpracowników Andrzeja Dudy. Minione dwa lata musiały być niezapomnianym okresem w życiu tego polityka. Odwiedził kilkadziesiąt krajów, w tym te najbardziej odległe. Za każdym razem deklarowane cele były podobne „umacnianie współpracy” na polu politycznym i gospodarczym. Łącznie spędził 286 dni w zagranicznych delegacjach, z czego 132 dni podróżował, a przez 154 dni towarzyszył mu prezydent wraz z całym dworem.
Dlaczego w dobie nadciągającej apokalipsy państwowy urzędnik urządzał sobie samolotowe podróże życia? Kancelaria Prezydenta wydała z siebie jedynie lakoniczne oświadczenie.
„Delegacje zagraniczne pana ministra Krzysztofa Szczerskiego wiążą się bezpośrednio z podwójną funkcją, jaką pełni w strukturze Kancelarii Prezydenta – tj. Szefa Gabinetu Prezydenta, jak i sekretarza stanu odpowiedzialnego za obszar polityki zagranicznej. Obok roli głównego doradcy prezydenta w kwestiach polityki zagranicznej, minister pełni także oficjalne funkcje w gremiach międzynarodowych. Minister reprezentuje również prezydenta podczas licznych uroczystości i wydarzeń o charakterze międzynarodowym” – czytamy w piśmie.