„Żadnych zwolnień nie ma, etatów w szkołach jeszcze przybędzie!” – znamy tę mantrę minister Zalewskiej. Tylko że samo MEN na odprawy dla zwalnianych nauczycieli w ubiegłym roku przeznaczyło ponad 41 mln zł. A to tylko mała część tego, co wypłaciły im samorządy.
Ministerstwo udostępniło dziennikarzom dane za 2017 rok na prośbę „Rzeczpospolitej”. Okazuje się, że wbrew zapewnieniom ponosi horrendalne koszty reformy Zalewskiej. Związek Nauczycielstwa Polskiego utrzymuje, że pracę straciło do dziś 6,5 tysiąca nauczycieli, a obcięto wymiar czasu pracy ponad 12 tysiącom. To, co wydało na odprawy MEN to jedynie skromna dopłata wynosząca około 30 procent wszystkich odpraw.
Jak podaje „Rz” o wiele większe koszty spadły na samorządy: „Wrocław na odprawy przeznaczył blisko 2,7 mln zł, Łódź – 2,3 mln zł, Gdańsk – 1,14 mln zł, Kraków – 1,8 mln zł, a Olsztyn ponad 330 tys”. Warszawa wydała około 2 mln.
Przedstawiciele samorządów twierdzą, że wydarli zwroty z ministerstwa, ale to kropla w morzu. Kraków dostał jedną czwartą czyli 600 tys. z ponad 2 milionów, tyle samo otrzymał Wrocław.
MEN zapobiegawczo uśredniło koszty zwrotów i potem wypominało samorządom w oficjalnym komunikacie: „Wnioski niektórych samorządów opiewały na bardzo wysokie kwoty, znacznie przewyższające średnie kwoty wnioskowane z pozostałych samorządów”! Do tej pory do resortu Zalewskiej wpłynęło niemal tysiąc wniosków o dofinansowanie odpraw, prawie 90 proc. uznano za zasadne.
– Nauczyciel otrzymuje odprawę za sześć miesięcy. Przy takiej skali zwolnień, jaka była, są to horrendalne koszty – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceszef ZNP. – To dopiero początek. Kulminacja zwolnień przypadnie na rok 2019, kiedy gimnazjum ukończy ostatni rocznik.
W przyszłym roku w szkołach będzie boom, ponieważ do szkół średnich trafi „skumulowany” rocznik – absolwentów starego trybu z gimnazjum oraz „nowej” podstawówki. ZNP przewiduje, że wtedy nauczyciele będą potrzebni, dostaną więc umowy na czas określony, ściślej – na rok. A potem znów zostaną bez pracy.