Site icon Portal informacyjny STRAJK

Połączyć zieleń i czerń, albo co dalej z węglem i górnikami

Podróż pociągiem Kolei Śląskich na trasie S7 kryje za sobą nieznane atrakcje. Pomiędzy stacjami Rybnik Niewiadom a Łuków Śląski z okien wyłania się jedna z najwyższych hałd w Europie – zarośnięta roślinnością pozostałość po wydobyciu węgla z wybudowanej tu w 1806 roku KWK „Charlotte”. Przy widocznej z pociągu w pełnej okazałości kopalni, najbardziej znanej jako KWK „Rydułtowy”, zalega jednak nie tylko hałda, ale także 20 tysięcy ton węgla. Pojemność tutejszych zwałów wynosi 50 tysięcy ton, co przy produkcji 8 tysięcy dziennie sprawi, że – jak twierdzą związkowcy z „Sierpnia ‘80” –  za kilka dni kopalnia stanie.

Sytuacja kopalni w Rydułtowach bynajmniej nie należy do wyjątkowych – kiedy do Polski sprowadza się tani węgiel z Rosji, w Chwałowicach zalega 100 tysięcy ton, w Jankowicach 260 tysięcy, a w kopalni „Ziemowit” aż 500 tysięcy.   

Tej sytuacji nie wytrzymali górnicy z Polskiej Grupy Górniczej i podjęli już szereg akcji protestacyjnych – zablokowali euroterminal Sławków, do którego dojeżdża rosyjski węgiel, odwiedzili biuro poselskie premiera Morawieckiego w Katowicach, zapowiedzieli referendum strajkowe i manifestację w Warszawie. Obietnica 6-procentowych podwyżek ministra Sasina zatrzymała eskalację protestów. Przynajmniej na razie.

Groźba kolejnych strajków górniczych przypomina o specyficznym położeniu lewicy w Polsce względem górnictwa. Oto bowiem zderzają się dwie podstawowe dla lewicy wartości: gasnąca, choć wciąż najlepiej zorganizowana w Polsce klasa robotnicza walcząca o swoje interesy kontra troska o klimat i przyszłość planety. Po której stronie należy tu stanąć? A może: czy jedna opcja naprawdę wyklucza drugą?

Milczenie młodych

Protesty górnicze nie wywołały większego poruszenia w środowiskach młodej lewicy. Podczas gdy olbrzymie emocje uruchomiły – i słusznie – wycinka Puszczy Białowieskiej czy odstrzał dzików, nakładek na Facebooku „Popieram strajk górników” można było szukać ze świecą. Nie było wielkich, zażartych dyskusji o górnikach, choć zapewne w tym samym czasie w odmętach Internetu ktoś kłócił się z kimś o energię atomową. Nie organizowano szumnych konferencji prasowych, choć na konwencjach wyborczych (także na spotkaniu z lewicowym kandydatem na prezydenta) chętnie ścigano się na datę zamknięcia wszystkich kopalń.

Można zatem przyjąć, że w tym dylemacie wartości polska lewica (a przynajmniej jej najsilniejsze organizacje) opowiedziała się niedwuznacznie po jednej stronie.  I o ile nie można mieć o to żalu – prawdopodobnie nie ma dziś ważniejszej sprawy niż walka o klimat – aktualne pozostaje pytanie, czy wybór ten nie odbywa się kosztem całkowitego zarzucenia, a czasem wręcz wrogości wobec podstawowego elementu z aksjologicznego repertuaru lewicy: walki klasowej danej grupy zawodowej w swej czystej postaci. 

Nie ulega wątpliwości, że świat węgla kamiennego kończy się nie tylko dlatego, że „tak chciał wolny rynek” – jeśli podstawą miksu energetycznego miałby pozostać węgiel, z końcem świata moglibyśmy już dzisiaj przejść na „ty”. Jednocześnie nie może być usprawiedliwienia dla wyrzucania ludzi na bruk z odprawą bądź mglistą obietnicą pt. „państwo o was nie zapomni”. Dla polityczki i polityka lewicy nie może być miejsca na żadną z tych opcji. Zwłaszcza jeśli istnieją sposoby na odejście od tej pozornej dychotomii.

Potrzebna wizja, nie wymówki

youtube.com

To nie tak, że w dobie katastrofy klimatycznej o górnikach całkowicie zapomniano – padają przecież deklaracje o przebranżowieniu, o niepozostawianiu wielkiej grupy samej sobie. Kreśli się wizję wielkiej migracji zawodowej od brudnego węgla do zielonych miejsc pracy. Tyle tylko, że bez konkretów brzmią one jak kiepskie zapewnienia z lat 90., że „jakoś to będzie” – prywatny rynek pracy przecież wchłonie wszystkich, którzy wylecą na bruk po zamknięciu PGR-u, kopalni i prywatyzacji zakładu przemysłowego tak samo, jak zielony rynek energetyki bez problemu przyjmie z otwartymi ramionami ex-wytwórców energii. 

O ile troska o los górników w postgórniczej rzeczywistości to rodzaj politycznego instynktu samozachowawczego, o tyle w obecnej postaci niestety nie pozostaje ona niczym więcej. Jeśli polskie górnictwo nie ma być już na zawsze w rękach oszukującej go prawicy, to w dylemacie wartości musi pojawić się jeszcze jeden element: świadomość górniczego etosu pracy.

Górnictwo to nie jest zwykły zawód – to stan, któremu towarzyszy bogata symbolika i silna identyfikacja i to one stanowią substytut dezalienacji pracy. Poczuje to każdy, kto spędził Barbórkę w karczmie, miał na sobie górniczy mundur albo usłyszał utwór „En el pozo María Luisa” – nieoficjalny hymn hiszpańskiej klasy robotniczej.

Pogodzić czerń i zieleń

Aby pogodzić zieleń z czernią – tak jak łączą się one w barwach górnictwa – i realizować lewicowe polityki bez tragicznych skutków, trzeba zacząć od zrozumienia, jak istotna jest ciągłość tożsamościowa górnictwa. Lewica – przynajmniej ta, która odwołuje się do pojęcia „klasy społecznej” – musi być świadoma, że poza węglem pozostaje jeszcze górnicza brać, gra w orkiestrze, święta Barbara, zawodowy żargon i uogólniona wspólnota losu. Jeśli jest coś, do czego można się odwołać na gruncie emocji, co mogłoby połączyć wydawałoby się sprzeczne wartości zarysowanego dylematu, to właśnie ten klej społeczny wśród górników, do którego wyschnięcia nie można dopuścić. I choć nie jest to baza społeczna, w której polska lewica jest dziś jakkolwiek zakorzeniona, to właśnie ona może jako pierwsza zrozumieć, jaki jest pośrednik pomiędzy ekologią a górnictwem, który zlikwidowałby wzajemny antagonizm. Realna troska o etos zawodowy – coś, co powinno się wydawać oczywiste – jest istotnym narzędziem do osiągnięcia tego celu.

Po drugie, górników w zielonej transformacji energetycznej trzeba zacząć postrzegać jako sojuszników, a nie wrogów. Przede wszystkim nie wolno ich dłużej traktować jak idiotów, którzy mają być przekonani o nieskończoności pokładów węgla. Transformację lewica powinna zacząć od słowa „zapraszam”, a nie „zamykam”.

Nie powinno należeć do odkrywczych stwierdzenie, że dotychczasowi wytwórcy energii muszą być podmiotową częścią procesu decydującym o tym, jak będziemy wytwarzać tę energię w przyszłości. Jeśli wierzymy, że o procesach produkcji powinien decydować nie kapitalista, lecz kolektyw, to trudno wyobrazić sobie, by w ich tworzeniu można było pominąć ciągle jedną z największych grup zawodowych w kraju.

Co osiągnęli inni

Kopalnia Guido fot. wikimedia Commons

Żywotne pozostaje pytanie, co w wyniku tego upodmiotowienia i realnej troski miałoby powstać. Nie jest rolą publicysty decydowanie o tym zza biurka, kiedy cały temat sprowadza się do tego, by współdecydowali o tym sami górnicy. Patrząc z zewnątrz, atrakcyjną alternatywą wydaje się model przyjęty w Zagłębiu Ruhry – zmiana kopalń w muzea i obiekty użyteczności publicznej z poszanowaniem tożsamości górniczej dla jednych może być tanią atrakcją turystyczną, dla innych zaś godnym uhonorowaniem roli górnictwa w historii ludzkości. W województwie śląskim istnieją zalążki takiego scenariusza funkcjonujące w ramach Szlaku Zabytków Techniki, do którego należą między innymi słynna kopalnia Guido w Zabrzu prowadzona przez byłych górników, Szyb Wilson w Katowicach-Janowie czy kopalnia Ignacy w Rybniku-Niewiadomiu.

Czy jednak tego właśnie chcieliby górnicy? Czy zgodziliby się na to związkowcy? Oto jest pytanie. Jako że słowo „zamknąć” bez próby dialogu już padło i eskalowało, taki scenariusz może być dziś bardzo trudny do osiągnięcia. Kiedy zamknięcie ostatniej KWK w Niemczech było uroczystością państwową, w Polsce antagonizm niestety się pogłębia.

Exit mobile version