Jak prowadzić lewicową politykę historyczną – a może to w ogóle niemożliwe? Odpowiedzi na tak postawione pytanie poszukiwali w Warszawie sympatycy lewicy, na co dzień zajmujący się mówieniem i pisaniem o przeszłości.
Dyskusja odbyła się na krótko przed rocznicą wybuchu wojny domowej w Hiszpanii, w związku z działaniami podejmowanymi w Polsce w obronie ulic Dąbrowszczaków. Poprzedził ją koncert pieśni, które niegdyś śpiewali polscy antyfaszyści, w wykonaniu Warszawskiego Chóru Rewolucyjnego.
Jednym z ciekawszych akcentów w dyskusji był głos Anny Dzierzgowskiej, nauczycielki historii, która stwierdziła, iż ma świadomość, że jako prowadząca zajęcia z tego właśnie przedmiotu jest „częścią aparatu faszyzacji”, wykłada bowiem uproszczony wyciąg z dziejów, w którym jedyną dopuszczalną kategorią jest naród, nie ma miejsca ani na dzieje różnych grup i warstw społecznych, ani na np. historię kobiet. Dyskutantka stwierdziła, że historia i polityka historyczna to narzędzia opresji, sprawowania władzy – postawiła więc pytanie, czy lewica w ogóle powinna się nią posługiwać, jeśli chce realizować swoją misję i zmieniać przyszłość na lepszą.
Katarzyna Gauza, organizatorka obchodów rocznicy rewolucji 1905 r. w Łodzi, wskazała, że do historii sięgać jednak warto. Przypomniała, jak inspirujące dla uczestniczek czarnego protestu Polek było przypomnienie o strajku obywatelek Islandii. Podzieliła się również refleksją o polityce historycznej prowadzonej w Łodzi przez lokalne władze, które uczyniły głównymi bohaterami łódzkich fabrykantów. Opowiadając o zasadach, na których opiera się organizowane wydarzenie rocznicowe w Łodzi, wskazała na ogólny niedostatek sił i środków po stronie lewicy. Gauza zauważyła, że po stronie prawicy są w obecnej Polsce instytucje, a także przypomniała, jak narodowcy i konserwatyści sięgali po popkulturę, skutecznie wdrukowując różne schematy do pamięci zbiorowej. Tymczasem lewica, by np. przekonująco opowiadać historię robotniczą, ludową, musiałaby zacząć od przypomnienia dawno zapomnianych pojęć, odkurzenia niezrozumiałego języka.
Katarzyna Gauza, organizatorka obchodów rocznicy #Rewolucja1905 w Łodzi: gdy chcemy opowiadać np. o historii robotników, musimy odkopać cały język, którym można tę historię przekazać. Przywrócić marginalizowane narracje, odnieść historię do doświadczeń ludzi żyjących tu i teraz. pic.twitter.com/0xrtqPqb4A
— Strajk.eu (@strajkeu) 14 lipca 2018
W niezbyt optymistycznym tonie wypowiadał się również Tomasz Leszkowicz, redaktor naczelny portalu Histmag, który ocenił, iż lewicę trwa długi marsz, jeśli chce zweryfikować pewne zakorzenione już w społeczeństwie klisze. Postawił on tezę, że Dąbrowszczaków można było bronić dość skutecznie, gdyż ich historia wpisuje się w dobrze znany schemat, w którym Polacy walczą z opresją i o wolność, a w dodatku przeciwko Niemcom, faszystom. W przypadku innych wydarzeń sprawa może nie być już taka prosta… Leszkowicz zwrócił również uwagę, że w historiografii czy też w popularyzatorskich zasobach są ogromne braki – w sieci brakuje np. zebranych w jednym miejscu argumentów polemizujących z manipulatorskimi materiałami IPN nt. Dąbrowszczaków, które przecież krążą na różnych pisanych z lewicowej perspektywy facebookowych profilach.
Na dalsze problemy skutecznego kreowania lewicowej polityki historycznej zwrócili uwagę słuchacze obecni na sali. Zwrócono m.in. uwagę na kwestię rugowania z narracji – nawet alternatywnych, lewicowych – radykalnego, rewolucyjnego nurtu w dziejach polskiej lewicy (SDKPiL, Komunistyczna Partia Polski), na rzecz całkowitego skupiania się na tradycji socjalnarodowej (PPS). Zasugerowano, że lewicowa polityka historyczna nie powinna być tylko historią człowieka i jego działań, ale i np. dziejami zwierząt. Wreszcie pojawił się postulat czerpania z doświadczeń zagranicznych – np. w Chorwacji, która polskim lewicowcom kojarzy się raczej źle, powstało archiwum walk strajkowych, w którym opisano praktycznie każdy protest, jaki miał miejsce w tym kraju od rozpadu Jugosławii.