Minęła 75 rocznica rzezi wołyńskiej. Politycy obozu rządzącego wiele mówili o ludobójstwie dokonanym na Polakach, wskazywali na szczególne okrucieństwo Ukraińców, wpisywali Wołyń w cierpiętniczą martyrologię narodu polskiego, a Telewizja Polska wyemitowała „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego wraz z pogadanką prawicowych komentatorów, którzy powtarzali, że w tamtych latach Polacy byli stroną jednoznacznie dobrą, a Ukraińcy dzikim bydłem, które Polaków zabijało. Dla obecnej władzy polityka historyczna jest bardzo ważnym wymiarem sprawowania rządów, więc przypominanie o zbrodniach ukraińskich coraz częściej idzie w parze z rozpowszechnianiem się w Polsce postaw antyukraińskich. Oczywiście polskie władze bardzo ostro potępiają jakiekolwiek formy rehabilitacji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery i Ukraińskiej Powstańczej Armii. Nie ma też w naszym kraju dyskusji na temat polskich win w relacjach z Ukrainą.
Ukraińskie zbrodnie na Wołyniu są niezaprzeczalne i nie ma sensu ich relatywizować. Trudno jednak nie dostrzec hipokryzji w narracji polskiej prawicy. Okazuje się bowiem, że PiS-owscy historycy mają do historii dokładnie takie samo podejście, co historycy ukraińscy.
W kwietniu 2015 roku ukraiński parlament uchwalił ustawę o statusie prawnym i uczczeniu pamięci uczestników walk o niezależność Ukrainy w XX wieku w treści podobną do polskiej ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Zgodnie z nią OUN i UPA walczyły o niepodległość ojczyzny i gdy ktoś je krytykuje, podlega karze więzienia. Krótko mówiąc, nieważne, że zbrodniarze, ważne, że zbrodniarze, którzy reprezentowali naród ukraiński. Kolaboracja z nazistami, mordowanie cywilów, udział w rzeziach dokonywanych ze względów narodowościowych – wszystko to nie przeszkodziło naszym sąsiadom na uświęcenie kontrowersyjnych organizacji. Oburzenie strony polskiej wydaje się więc słuszne, tyle tylko, że prawicowi komentatorzy mają identyczne podejście do naszych, rodzimych zbrodniarzy.
Od kilku lat trwa propaganda mająca na celu wybielenie „żołnierzy wyklętych”. Zgodnie z obowiązującą narracją, jakakolwiek krytyka Burego, Ognia czy Łupaszki jest obrazą narodu polskiego i może wiązać się z sankcjami karnymi. Kilka miesięcy temu szef publicystyki w TVP Info i prezes Fundacji Łączka, Tadeusz Płużański otwarcie zagroził pozwami wszystkim tym, którzy krytycznie wypowiadają się o wyklętych. Tymczasem nie ulega wątpliwości, że wielu z nich było zbrodniarzami, którzy kolaborowali z nazistami, kradli, mordowali cywilów, zabijali ludzi ze względów narodowościowych i religijnych. Nawet IPN w 2005 roku o oddziale Burego pisał, że „zabójstwa furmanów i pacyfikacje wsi w styczniu lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa. W żadnym też wypadku nie można tego co się zdarzyło, usprawiedliwiać walką o nieodległy byt Państwa Polskiego”. Mimo to dziś Buremu stawia się pomniki, a jego krytykom zamyka się usta.
Polscy prawicowi patrioci niewiele różnią się od ukraińskich. Jedni i drudzy bronią okrutnych, nacjonalistycznych morderców, jedni i drudzy bezkrytycznie oceniają historię swojego kraju, jedni i drudzy uważają, że ich życie jest warte więcej niż życie ich sąsiadów. To właśnie ta logika doprowadziła do zbrodni na Wołyniu, w Zaleszanach czy Jedwabnem.