Dołujące wyniki sondażowe skłaniają działaczy regionalnych struktur Partii Razem do poszukiwania awaryjnych rozwiązań. Jak informuje poznańska „Gazeta Wyborcza” w Poznaniu trwają negocjacje pomiędzy karminową lewicą, środowiskiem wiceprezydenta Tomasza Lewandowskiego (Inicjatywa Polska) i Sojuszem Lewicy Demokratycznej w sprawie wspólnych list do Rady Miasta w listopadowych wyborach samorządowych.
Notowania Partii Razem nie zachwycają od początku 2018 roku. Obecnie poparcie dla ugrupowania oscyluje pomiędzy 2 a 4 proc. Średnia sondażowa z ostatniego miesiąca z uwzględnieniem osób niezdecydowanych to 2,73 proc. Taki wynik nie rokuje szczególnie dobrze przez jesiennym bojem o samorządy.
Poznański okręg Partii Razem należy do najbardziej aktywnych w kraju. Działacze i działaczki ze stolicy Wielkopolski zorganizowali m.in. demonstracje z okazji Międzynarodowego Dnia Solidarności Ludzi Pracy w 2017 roku. Są aktywni w sprawach lokalnych i chcą zyskać realny wpływ na rzeczywistość w swoim mieście. Problemem jest jednak niskie poparcie. Dlatego poszukują sojuszników. Zimą prowadzone były rozmowy z ruchem Prawo do Miasta. Rozbieżności pojawiły się jednak już na początkowym etapie i do porozumienia nie doszło.
O rozmowach pomiędzy lewicowymi formacjami mówiło się w Poznaniu od marca. Pierwszym medialnym doniesieniem jest artykuł w dzisiejszej lokalnej „Wyborczej”. Dowiadujemy się z niego, że „Inicjatywa Polska, Razem i SLD-UP są bliskie porozumienia w sprawie wspólnej listy do rady miasta”. Do sejmiku ugrupowania wystawią prawdopodobnie oddzielne listy. Politycy Razem nie chcą na razie zdradzić na jakim etapie negocjacji się znajdują.
– Na razie mogę powiedzieć tyle, że rozmowy trwają – powiedział Strajk.eu Amadeusz Smirnow z poznańskiego okręgu Razem.
Powściągliwa jest również Katarzyna Ueberhan z Inicjatywy Polskiej. – Rozmawiamy o formule listy – wspólnej liście osób o lewicowych poglądach – działaczy i działaczek lewicy, a nie formalnej koalicji partii.
„Wyborcza” informuje, że pertraktacje dotyczą również wystawienia wspólnego kandydata na prezydenta miasta. Miałby nim być Tomasz Lewandowski, przez lata związany z SLD, a obecnie lider miejscowych struktur Inicjatywy Polskiej. Sondaże dają mu ok. 10 proc. poparcia, co plasuje go na trzeciej lokacie, za obecnym włodarzem Jackiem Jaśkowiakiem (44 proc.) i prawdopodobnym kandydatem PiS Bartłomiejem Wróblewskim (24 proc.).
Nie wiadomo jak na ewentualne ogłoszenie wspólnego startu poznańskiego Razem z SLD zareagują władze partii. Dotychczas karminowa lewica wyraźnie akcentowała, że z uwagi na przeszłość i obecną wątpliwej wiarygodności metamorfozę, Razem nie zamierza wchodzić w żadne sojusze z formacją Włodzimierza Czarzastego. Okręgi mają jednak pewną autonomię w doborze sojuszników, więc Zarząd Krajowy nie może zabronić wielkopolskim strukturom aliansu z SLD.
Do takiego kroki namawiają Razem lewicowi publicyści, ostatnio Adam Leszczyński, który na łamach Krytyki Politycznej przekonywał, że „Mogą zachować czystość i zostać na marginesie. Będzie to kolejny przykład ulubionego przez Polaków stylu uprawiania polityki: moralne zwycięstwo i życiowa klapa. Ten styl ma u nas długą tradycję, na lewicy i na prawicy. Mogą też pójść na kompromis z kimś, kogo nie lubią i nie szanują, ale dostać realną polityczną szansę. W tym wypadku – szansę wejścia do parlamentu na plecach elektoratu Włodzimierza Czarzastego”
Co na to Razem? Odpowiedzi udzielili niektórzy działacze.
„Wejście w sojusz z liberałami, którzy znów zaczęli nazywać się ludźmi wrażliwymi społecznie, oznaczałoby samozaoranie Partii Razem, najpierw w oczach elektoratu, a później dzięki samemu SLD, który ma już doświadczenie w zakresie niszczenia przyzwoitych lewaków (patrz: Unia Pracy). Byłby to jaskrawy dowód, że Partia Razem jest tak słaba, że musi chwytać się brzytwy” – napisał na Facebooku Szymon Kania z podbeskidzkiego okręgu.
Swoje trzy grosze dołożył też Maciej Borowski – Monkiewicz z warszawskiego Razem.
„Będziemy ostatnimi dupami wołowymi jeśli nie wejdziemy do sejmu. Wtedy i tak pozostaniemy tu, gdzie jesteśmy teraz, tj. na lekkim bądź głębokim marginesie. Ale to musi być zawsze pierwszy krok – dostać się tam samodzielnie. Wtedy można coś negocjować – z SLD czy z kimkolwiek – projekty ustaw, wspólne inicjatywy. Ale żałosne klejenie się do SLD, bo ma akurat zwyżkę w sondażach to byłoby pogrzebanie się żywcem. Zrobimy to na własnych warunkach, albo nie zrobimy wcale, ale nie będziemy udawać, że robimy. Fakt, że SLD nie chce umrzeć jest bolesnym prztyczkiem w nos, dopingującym do stępienia arogancji wynikającej z poczucia własnej wyższości moralnej i merytorycznej i do większej i skuteczniejszej pracy. Ale, żeby zaistnieć w sejmie i zacząć zmieniać Polskę, trzeba do niego wejść samodzielnie. Pokazać, że się coś umie, pokazać sprawność organizacyjną, pokazać, że nasza oferta ma poparcie społeczne. A jak to się nie uda, to znaczy, że albo to jeszcze nie czas, albo, że trzeba się, być może, rozwiązać”
Wypowiedzi obu działaczy dotyczyły jednak potencjalności sojuszu na poziomie krajowym.