Twierdzą, że w Biedronce zmuszano ich do pracy w złych warunkach i/lub bezpłatnych nadgodzin, a także grożono zwolnieniem. Domagają się od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Sprawę byłych pracowników Biedronki prowadzi kancelaria mecenasa Lecha Obary, kolejni poszkodowani mogą dołączać do pozwu. Sam pozew powstał już jakiś czas temu, jednak dziewięć osób zatrudnionych w sieci supermarketów jeszcze w pierwszych latach jego ekspansji w Polsce dopiero teraz zdecydowało się pójść z nim do sądu.
Pracownicy twierdzą, że byli zmuszani do ciężkiej pracy niewchodzącej w zakres ich obowiązków, także poza przewidywanymi w umowach godzinami. Rozładowywać ciężarówki czy wozić towary wózkiem widłowym musieli m.in. kasjerzy, po godzinach. Do tego słyszeli, że jeśli nie będą godzić się na taki układ, wylecą z pracy. Domagają się 300 zł zadośćuczynienia za miesiąc pracy w złych warunkach, co daje w zależności od przepracowanego w dyskoncie czasu kwoty od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Łącznie – ponad 240 tys.
Pracownicy mają szanse na wygraną – były już sprawy, w których byli członkowie załóg Biedronki uzyskiwali korzystne wyroki. W 2009 r. Sąd Najwyższy orzekł, że firma nie płaciła za nadgodziny, powołując się m.in. na wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy. To, że nadużycia miały miejsce wiele lat temu, nie musi przeszkodzić. Mecenas Obara przypomina, że w myśl orzecznictwa „jeżeli szkoda wynika ze zbrodni lub występku, roszczenie o naprawienie szkody ulega przedawnieniu z upływem lat dwudziestu od dnia popełnienia przestępstwa bez względu na to, kiedy poszkodowany dowiedział się o szkodzie i o osobie obowiązanej do jej naprawienia” i mówi, że ogromne zaległości w wynagrodzeniach dla pracowników wpisują się w taką definicję. – Są po prostu niemoralne – mówił prawnik portalowi money.pl.
Właściciele Biedronki na razie nie tracą rezonu. Zapytani przez „Dziennik Gazetę Prawną” o komentarz przedstawiciele właścicieli stwierdzili, że żadnych nieprawidłowości w firmie nie było.