Prezydent Duda napisał list. Do Antoniego Macierewicza. O demolce w polskiej armii? O gremialnym pozbywaniu się doskonale wykształconych generałów? O kompromitującej zmianie dowódny w „Gromie”? Nic podobnego.
Zwierzchnik Sił Zbrojnych nieśmiało zaczepił ministra obrony narodowej pytaniami o obsadę attachatów w różnych krajach i o dowództwo Wielonarodowej Dywizji w Elblągu. Sprawy to z pewnością ważne, ale drugorzędnej wagi wobec tego, co Macierewicz wyprawia wokół polskiej armii i jej dowództwa. Duda stanowczo „oczekuje od ministra niezwłocznego podjęcia stosownych działań w celu rozwiązania tej sytuacji”, bo, jak można wywnioskować z listu, działań w innych sprawach prezydent absolutnie nie oczekuje.
Minister Macierewicz odpowiedział z właściwą sobie elegancją, wskazując wyraźnie panu prezydentowi Dudzie, że ten nie jest dla niego żadnym partnerem do rozmowy. Wskazał, że „nie można dopuścić się popełnienia błędów poprzedników i wysłania na placówki dyplomatyczne osób zupełnie nieprzygotowanych i niesprawdzonych, lub też niezdolnych do godnego i kompetentnego reprezentowania Rzeczypospolitej Polskiej”, co z kolei oznacza, że pełniący służbę za rządów PO, byli jakimiś kompletnymi amatorami jako całość, bez oglądania się na osiągnięcia poszczególnych dyplomatów w mundurach. Co zaś się tyczy szczebla dowodzącego Wielonarodowej Brygady w Elblągu to, zdaniem Macierewicza, osiągnie ona wstępną gotowość terminowo lub z niewielkim przesunięciem czasowym, bez określania, jakie to będzie opóźnienie, co jest dowodem na dość jawne lekceważenie Dudy. Prezydent odpisał, że „nie jest usatysfakcjonowany” odpowiedzią ministra.
Wymiana pism miedzy prezydentem a ministrem obrony narodowej wskazuje wyraźnie, że Andrzej Duda najwyraźniej boi się wpływów i pozycji Macierewicza, skoro przejawia aktywność wobec swojego podwładnego w sposób tak rażąco omijający najpoważniejsze problemy armii, na które wskazują już nie tylko polscy, ale też zagraniczni eksperci.